Mówi się, że najlepsi pisarze to bezduszne łotry. Na przykład F. Scott Fitzgerald był pijakiem i ponoć lubił ćwiczyć boks na swojej żonie. Ernest Hemingway zmieniał żony jak rękawiczki, nie zawracając sobie zbytnio głowy wiernością. William S. Burroughs miał żon co prawda tylko dwie, ale za to już drugiej sprytnie się pozbył, niby to przypadkiem strzelając jej w głowę. Mój ulubiony Philip K. Dick był kilkakrotnie żonaty, chyba każdą z wybranek podejrzewając o schizofrenię i spiskowanie przeciwko niemu. Wynika z tego, że wybitny talent literacki często idzie w parze z niemiłą osobowością, zupełnie jakby obdarzenie człowieka przez los tym artystycznym uzdolnieniem sprawiało, iż nie wystarczało już materiału na resztę człowieczeństwa. Nie wiem natomiast jak ta prawidłowość się ma do pisarek.