czwartek, 2 października 2014

1 października. Zabójcze drzewa i gołe cycki.

Na pierwszy ogień poszła mocno już zapomniana Opiekunka (1990), chyba najlepiej znana jako "ten drugi horror Williama Friedkina". Naiwnie jednak byłoby oczekiwać tutaj arcydzieła na miarę Egzorcysty. To kompletna bzdura – idiotyczna fabuła, papierowe postacie, epatowanie niczym nieuzasadnionym okrucieństwem i nagością. Mówiąc krótko: bardzo mi się podobała.

Tajemnicza, nader urodziwa opiekunka wprowadza się do domu młodego małżeństwa, żeby zająć się ich kilkutygodniowym synkiem. Od samego początku wiemy, że jest ona potomkinią druidów, albo w ogóle jakąś nadprzyrodzoną istotą. Jak by nie było, główny cel jej istnienia to składanie niemowląt w ofierze wielkiemu, magicznemu drzewu. Teraz trzeba tylko czekać, aż rozkojarzeni rodzice wpadną na to, że seria krwawych zgonów wokół ich domu ma coś wspólnego z lubiącą paradować w negliżu nianią.

Jako się rzekło: nie jest to film wysokich lotów. Cała historia (zaczerpnięta z książki Dana Greenburga) jest, delikatnie mówiąc, naiwna, aktorstwo pozostawia wiele do życzenia, całość nie ma najmniejszych ambicji artystycznych. The Guardian broni się jednak czymś o wiele istotniejszym: intensywną wizualną energią i żwawą akcją.

Trudno podejrzewać takiego mistrza kina jak Friedkin o czerpanie natchnienia z młodszych kolegów po fachu, ale nic nie poradzę na to, że film zdaje się być mocno zainspirowany wczesną twórczością Sama Raimiego. Wszystkie sekwencje z zabójczymi drzewami (takich scen przydałoby się zresztą nieco więcej) wyglądają na żywcem wyjęte z Martwego zła, a w dodatku podniesione do potęgi: ożywające gałęzie, oplatające ofiary niczym macki, pień rozdziawiający wielką, żarłoczną japę… Ba, same korzenie też wystrzeliwują spod ziemi, by dopełnić dzieła zniszczenia. (Nawet Poltergeist nie miał do pokazania tak imponującego drzewa.) W dodatku w finale główny bohater chwyta za piłę spalinową i na chwilę zamienia się w Asha. Nawet jest podobnie ubrany! Dlatego bez szczególnego zdziwienia wyczytałem, że Raimi był brany pod uwagę jako reżyser. Po jego rezygnacji scenariusz przeszedł liczne przeróbki, wątpię więc czy w tamtej wersji zobaczylibyśmy podobne sceny, bo komu by się chciało robić kolejny raz to samo. 


"Groovy!"

Wielu by się ze mną nie zgodziło, ale uważam, że filmowi nie było potrzeba tyle golizny. Nie żebym się gorszył, i właściwie nie ma jej bardzo wiele, ale chętnie zamieniłbym nagość na dodatkową dendrologiczną makabrę. Prowadzi mnie to do wyrażenia życzenia, które prawdopodobnie nigdy w historii nie zostało nigdzie zapisane: mniej gołych cycków, więcej zabójczych drzew proszę.

Ogólnie cieszy, że Friedkin dobrze poradził sobie z filmem tak lekkim na tle jego raczej ciężkiej twórczości. The Guardian dołączył do panteonu moich ulubionych filmów o morderczej roślinności. Będzie dumnie zajmować miejsce obok Martwego zła, Trolla 2 i Treevenge. Wymieniłbym zapewne też Contamination .7, ale mam problem – jeszcze tego filmu nie oglądałem. Mógłbym też dodać Zdarzenie, ale z tym mam jeszcze większy problem – film jest do dupy.


Ocena: 7/10.

Wnioski:
  • więcej Raimiego w filmie Friedkina, niż Friedkina w filmie Raimiego,
  • filmografia Friedkina liczy za mało horrorów,
  • nie dość zabójczych drzew, za dużo cycków (wiem, że było, ale warto przypomnieć). 


2 komentarze:

Unknown pisze...

A jakby pójść na kompromis i zabójcze drzewa wyposażyć w zabójcze cycki?

Crypt Dweller pisze...

Cycki na drzewach już były, choć nie wiem czy zabójcze.
http://2.media.collegehumor.cvcdn.com/3/8/collegehumor.868541c38cadd086754cf37877dbf911.jpg