sobota, 18 października 2014

16 października. Kosmiczne jaja.

Na początku lat 80. obrodziło podróbkami Obcego kręconymi na całej kuli ziemskiej, oczywiste więc, że i Włosi – nigdy nie odpuszczający sobie szansy zarobienia porządnych pieniędzy na imitowaniu jakiegoś hitu z USA – musieli się pod ten trend podłączyć. Co prawda, alienopodobny nurt nie stał się u nich tak popularny, jak horrory o kanibalizmie i zombie, mógł jednak się poszczycić kilkoma perełkami, które wydał wtedy na świat. Dobrym przykładem jest choćby takie Skażenie (1980), od którego jaja mogłyby zapłakać.

Do nowojorskiego (wiadomo, włoski film!) portu przypływa okręt wyglądający na opustoszały. Ponieważ istnieje ryzyko przywleczenia jakiejś epidemii, zostaje objęty kwarantanną. Gdy pracownicy wydziału zdrowia w towarzystwie policjanta Tony'ego wchodzą na pokład, znajdują zwłoki zmasakrowanej załogi, a także tekturowe pudła pełne tajemniczych zielonych jaj. Postanawiają zrobić najmądrzejszą możliwą rzecz: wziąć je do rąk. Jaja oczywiście natychmiast się rozpryskują, ochlapując prawie wszystkich obecnych wydzieliną, sprawiającą że ich klatki piersiowe malowniczo eksplodują. Tony, jedyny ocalały, dostaje się w ręce bliżej nieokreślonych agentów rządowych, którzy raźno przystępują do działania, a do pomocy biorą sobie byłego astronautę, weterana pierwszej załogowej wyprawy na Marsa. Dowiadują się od niego, że miał okazję takie właśnie jajka przyuważyć w tajemniczej grocie na powierzchni czerwonej planety. Trop wiedzie na podejrzaną plantację gdzieś w Kolumbii, gdzie owych jaj znajdują całe kopy…


Skutki otwierania jajek wielkanocnych w zimie.

Wyraźnie widać z powyższego opisu, że tego Obcego to za wiele tu nie ma, a fabuła mocno zbacza w stronę bardziej konwencjonalnego kina sensacyjnego, okraszonego trochę drętwym wątkiem romantycznym – w typowo włoskim, szowinistycznym ujęciu. Na przykład kiedy komandor Hubbard, ów feralny astronauta, obecnie uważany za świra po tym jak naopowiadał wszystkim o zagrożeniu czekającym na Marsie, dostaje od pułkownik Stelli propozycję udziału w całej przygodzie, początkowo odmawia. Gdy ośmiela się ona zasugerować (w ramach wyrafinowanej, motywującej gierki psychologicznej oczywiście), że spietrał się, bo nie jest już w pełni mężczyzną, nasz heros bezceremonialnie przypierdziela babie w twarz. Jest to dla niej wystarczającym dowodem męskości: kiwa z zadowoleniem głową, a Hubbard potakuje w odpowiedzi i oboje są z powodu całej sytuacji przeszczęśliwi, a wątek romansowy zostaje wyraźnie zainicjowany. Zupełnie tak, jak bez wątpienia odbyłoby się to w rzeczywistości. Prawda?


Teraz czekam na włoski horror o morderczym króliczku wielkanocnym z Marsa.

Ale spokojnie: zaczerpnięte z Obcego akcenty pojawiają się tak czy inaczej. Przede wszystkim te cudowne obce jaja – wyglądające jak żywcem wyjęte ze wspomnianego filmu – które zasługują na osobny akapit. Otóż owe pękate, zielone zbuki są obdarzone niezwykłymi właściwościami wokalnymi, pod którym to względem biją zarodki z kultowego 8. Pasażera Nostromo na głowę. Gdy nieubłaganie zbliża się moment ich morderczej erupcji, zaczynają… pojękiwać. Nie żartuję! Za każdym razem, kiedy ma się rozegrać kolejna "straszna" sekwencja z ich udziałem, ze skórzastych zgniłków dobywają się rzewne dźwięki przypominające "Hyyymmm… Ąąą… Hyyymmm… Ąąą… Hyyymmm… Ąąąą…". Jajco potrafi tak skamleć przez dobrych kilka minut, coraz szybciej i szybciej, zanim pęknie i opryska kogoś eksplozjogenną substancją, dostarczając ogromnej radości widzowi. A przynajmniej mnie dostarczało – ilekroć jajka rozpoczynały swój żałobny koncert, dostawałem niepowstrzymanego ataku śmiechu.


Świeżutkie marsjańskie jaja: z powodu wysokiego cła w kartonie po kawie.

Wiem, wszyscy się zachwycacie Obcym, też uwielbiam to arcydzieło, ale gdzie w majstersztyku Scotta macie coś tak frapującego, jak pojękujące jaja? No gdzie?! Czyli chociaż pod tym względem niewątpliwie idiotyczny film prześcignął klasykę SF. Dowodząc zarazem po raz kolejny, że gdzie Amerykanie nakręcą coś precyzyjnie dopracowanego i artystycznie wysublimowanego, tam Włosi umiejętnie przerobią to na bardziej zwariowane, irracjonalne, głupsze i pod niektórymi względami fajniejsze. Niekoniecznie lepsze.


Dzwonił rok 1953: chce dostać swojego potwora z powrotem.

Kilka słów o aktorach i budzonych przez nich skojarzeniach: w roli Hubbarda wystąpił znany z niejednego włoskiego filmu Ian McCulloch, który podejrzanie mocno przypomina naszego Hansa Klossa. Z kolei Tony – grany przez Marina Maségo – to wypisz wymaluj Cosmo Kramer z Seinfelda. A ponieważ mowa o horrorze z tego właśnie kraju, wśród aktorów dubbingujących nie mogło oczywiście zabraknąć tajemniczego pana o podobnym do De Niro głosie, ale niestety ginie on jeszcze na początku. Czyli trochę starych, dobrych znajomych tu jest, i bardzo fajnie – oglądanie produkcji z Włoch zawsze przyprawia mnie o ciepłą nostalgię.


"Nie ze mną te numery, Kramer!" - to mógłby być niezły serial.

Naprawdę dobrze się bawiłem, oglądając Contamination (znane również jako Alien Contamination), uświadamiając sobie – po raz drugi z rzędu w tym tygodniu – że stęskniłem się za włoskimi horrorami. Niesłusznie zaniedbywałem filmy z tego kraju i okresu przez kawał czasu (najwięcej oglądałem ich z 5 lat temu, potem jakoś mi przeszło), odmawiając sobie w ten sposób absolutnie satysfakcjonującej rozrywki. Kolejny dowód na to, że ten październikowy maraton był dobrym pomysłem: wreszcie mogę zaserwować sobie większą liczbę takich perełek, wypełniając tym samym luki w mojej horrorowej edukacji. Nie wiem czy będę długo pamiętał wiele szczegółów filmu, ale na pewno nieraz zdarzy mi się przy goleniu pojękiwać "Hyyymmm… Ąąąą… Hyyymmm… Ąąą…".


Ocena: 7/10.

Wnioski:
  • ZDECYDOWANIE muszę oglądać więcej włoskich horrorów.


Brak komentarzy: