wtorek, 30 września 2014

Nie pytaj co Twoja dynia może zrobić dla Ciebie, ale co Ty możesz zrobić dla swojej dyni.

Od kilku lat odkładałem pewien "projekt": zamiast obejrzeć parę horrorów w Halloween, zrobić sobie maraton filmów z tego gatunku trwający cały październik. Pomysł mało oryginalny, zdaję sobie sprawę, ale jakoś mnie pociągał. Do tej pory jednak ciągle coś nie wypalało, a to zabrakło czasu, a to energii, a to przypomniałem sobie o takim planowanym ciągu dopiero w połowie października, albo nawet już na Halloween. W tym roku powiedziałem: basta! Postanowiłem, że wreszcie to załatwię, a przy okazji nadrobię trochę zaległości z horrorów walających mi się po domu i czekających na obejrzenie od lat.

Dodatkowym bodźcem był fakt, że moje urodziny wypadają 30 października – przyszedłem na świat w wigilię Halloween! Wynika z tego, że praktycznie już od niemowlęctwa byłem naznaczony piętnem tej niemoralnej i obscenicznej rozrywki. (Pierwszy świadomie obejrzany film grozy w moim życiu to Miasteczko Salem Tobe'ego Hoopera, jeszcze w '85 r.) Niech więc ten maraton będzie takim prezentem ode mnie dla samego siebie. A co 31 października? Wtedy planuję przywalić z grubej rury i zobaczyć tyle filmów, ile tylko się da. (Przy moich śpiączkach quasi-narkoleptycznych istnieje ryzyko, że długo nie pociągnę, ale zobaczymy.)


Kto wie, może właśnie tak się to odbyło?

Określiłem kilka zasad, które prawie na pewno złamię. Co najmniej jeden horror dziennie, raczej starocie, przede wszystkim lata 80., koniecznie filmy nigdy przeze mnie nie oglądane, raczej nie kontynuacje (chyba, że któryś z obejrzanych tak strasznie mnie zafascynuje, a druga część będzie pod ręką, wtedy może zrobię wyjątek). Z góry zaznaczam, że czasem będę oszukiwał. Na przykład jeśli nie wyrobię się danego dnia z filmem, potem obejrzę dwa, czy ile będzie trzeba, żeby nadrobić. Nie chcę, żeby całe przedsięwzięcie stało się czymś zadaniowym, obowiązkowym, więc nie zamierzam się tak kurczowo trzymać jakichś reguł. Te filmy mają mi dostarczyć dobrej, beztroskiej zabawy. O każdym będę tutaj pisał.

Nie będą to recenzje, ale takie właśnie noty typowo blogowe, gdzie będę z grubsza omawiał i oceniał dany film, dzieląc się też jakimiś niezbyt odkrywczymi wnioskami. Czasem będę nieco wulgarny. Nigdy nie będę silił się na dowcip, nie jestem pajacem. Ale śmiertelnie poważny też nie zamierzam być. Na początku listopada dokonam podsumowania całego październikowego maratonu: pod kątem liczby, jakości i co tam jeszcze będzie mi się chciało analizować. Spodziewam się wielu knotów. Arcydzieł nie przewiduję, choć zawsze mam tę głupią nadzieję, że się napatoczą. Czasami będzie mi towarzyszył kot imieniem Riddick (czarny, rzecz jasna), ogrzewając mi kolana, czasem nie. To już zależy od niego.

Zaczynamy.

Brak komentarzy: