Mówi się, że najlepsi pisarze to bezduszne łotry. Na przykład F. Scott Fitzgerald był pijakiem i ponoć lubił ćwiczyć boks na swojej żonie. Ernest Hemingway zmieniał żony jak rękawiczki, nie zawracając sobie zbytnio głowy wiernością. William S. Burroughs miał żon co prawda tylko dwie, ale za to już drugiej sprytnie się pozbył, niby to przypadkiem strzelając jej w głowę. Mój ulubiony Philip K. Dick był kilkakrotnie żonaty, chyba każdą z wybranek podejrzewając o schizofrenię i spiskowanie przeciwko niemu. Wynika z tego, że wybitny talent literacki często idzie w parze z niemiłą osobowością, zupełnie jakby obdarzenie człowieka przez los tym artystycznym uzdolnieniem sprawiało, iż nie wystarczało już materiału na resztę człowieczeństwa. Nie wiem natomiast jak ta prawidłowość się ma do pisarek.
Co natchnęło mnie do takich rozważań? Ano listopadowy numer Nowej Fantastyki, w którym zadebiutowała opowiadaniem Korale młoda autorka, Anna Dominiczak. Musiało ono zrobić dobre wrażenie na kim trzeba; wygrało prestiżowy konkurs literacki tego szacownego miesięcznika. I nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że mam wątpliwą przyjemność znać Dominiczak osobiście. Jest to bowiem osoba o tak okropnym i złośliwym charakterze, że nawet człowieka o dużej cierpliwości i wyrozumiałości potrafi swoim zachowaniem doprowadzić do szewskiej pasji. Zawsze mająca w zanadrzu podły, podszyty szyderczą kpiną komentarz, z jadowitą satysfakcją wymierzająca bolesne riposty, nie pozostawia na ofierze swej złości suchej nitki. Codziennie energicznym krokiem przemierza na zgrabnych nogach ulice Szczecina i wypatruje kolejnych celów, będąc w rodzinnym mieście i okolicach autentycznym postrachem. Nie przeszkadza jej to wcale skupiać wokół siebie sporego kręgu wielbicieli o widocznie masochistycznych skłonnościach, gdyż posiada także pewien niemożliwy do odparcia magnetyzm, dzięki któremu budzić może zgubną - szczególnie dla mężczyzn - fascynację. Jej groźne zamiłowanie do zabawy ogniem skutecznie zniechęca do podejmowania jakichkolwiek prób ataku, ze strachu przed poparzeniem, dosłownym i symbolicznym. Z zawodu jest psychoterapeutką o niemałym dorobku, zna się więc na ludzkich słabościach i lękach; za pomocą nierzadko perfidnych forteli wydobywa z człowieka wstydliwe rzeczy, które wolałby pozostawić w sekrecie i jeszcze je przeciwko niemu wykorzystuje. To wszystko w połączeniu z wysoką inteligencją i obezwładniającym seksapilem czyni Dominiczak kobietą wręcz niebezpieczną.
Pechowy numer NF nabyłem jednak bez żadnych podejrzeń: wydawca wykazał się godnym uznania sprytem i przezornie feralnego nazwiska na okładce nie umieścił, przeczuwając prawdopodobnie, że mogłoby to wpłynąć negatywnie na sprzedaż. Mnie z pewnością by odstraszyło, bo doznałem już dość głębokich upokorzeń ze strony tej współczesnej femme fatale i, szczerze mówiąc, zwyczajnie bałem się kolejnej psychicznej traumy. O przerażającej zawartości magazynu dowiedziałem się zatem zbyt późno - w kiosku nie chcieli przyjąć zwrotu, najwyraźniej nie uważając podanych przeze mnie powodów za wystarczające. Uznałem, że głupio byłoby wyrzucić go do kosza i zmarnować tym samym ciężko zarobione 9,99 zł (w przypadku Dominiczak 6,66 byłoby bardziej na miejscu), z rezygnacją i niemałym przestrachem postanowiłem więc zajrzeć do środka.
Było to wydanie halloweenowe. O, jakże odpowiednio dobrana tematyka! W otoczeniu takich ocierających się o makabrę i od pokoleń budzących trwogę sław, jak Elvira - Pani Ciemności, czy Rodzina Addamsów, Dominiczak, istna wiedźma XXI wieku, musiała poczuć się jak u siebie w domu. Krótka, niewinna notka o debiutującej pisarce wydawała się wręcz całkiem sympatyczna (podobnie jak jej uroczy uśmiech, który, rzecz jasna, potrafi bezbłędnie wykorzystywać do manipulacji płcią przeciwną), nie będąc żadną przestrogą dla nic nie podejrzewającego czytelnika. Tu muszę ze wstydem przyznać: w pierwszej kolejności poprosiłem o przeczytanie Korali moją mamusię. Narażenie własnej rodzicielki na kontakt z twórczością tak wstrętnego dziewuszyska nie było może zachowaniem godnym kochającego syna, wiedziałem jednak, że jako osoba wykształcona (nota bene także psycholog), o ogromnej wiedzy w dziedzinie nie tylko fantastycznej literatury, przeczytawszy w życiu kilkanaście tysięcy książek, będzie mogła udzielić mi kilku cennych uwag na temat tekstu, a także emocjonalnego wsparcia i przygotować psychicznie na nieuchronnie zbliżającą się lekturę. Jak wielkie więc było moje zdumienie, gdy mama powiedziała, iż dawno nie czytała tak dobrego opowiadania, i że już sam jego pomysł wydał jej się oryginalny i zaskakujący! Co więcej, zdaniem matki nie okazało się ono również babskie, ani dziewczyńskie (co zawsze kojarzy mi się jak najgorzej), wbrew młodemu wiekowi autorki. W obliczu takiej niewątpliwej rekomendacji nie pozostało mi nic innego, jak tylko samemu owe nieszczęsne Korale przeczytać.
Rzecz dzieje się w dobrze wszystkim znanym, niemal generycznym świecie fantasy, stylizowanym na Skandynawię. Chciałbym od razu móc ponarzekać, ale nie jest to przecież żadna wada: nie ma większego sensu wysilać się niesamowicie i wymyślać jakiś absolutnie unikalny i egzotyczny świat, skoro i tak opowieść sama w sobie będzie najważniejsza, a nie jej tło. A opowiadają Korale o młodej dziewczynie nazywanej Arnny. W pierwszej chwili uznałem, że podobieństwo tego imienia do Anny może wynikać z wątków autobiograficznych, którymi Dominiczak posłużyła się tworząc postać. Szybko okazało się, że byłem w błędzie. Bohaterka jest osobą nieśmiałą, skrytą, niepewną siebie, fizycznie nieatrakcyjną, obdarzoną nijaką figurą: krótko mówiąc, jest kompletnym przeciwieństwem autorki. Trudno też uwierzyć, że dziewczyna wzorowana na Dominiczak mogłaby próżno wzdychać do najładniejszego chłopaka w wiosce, pozostając niemal całkowicie poza jego polem widzenia, zamiast rzucić się na niego drapieżnym susem i pożreć żywcem. Tak czy owak, nie opodal osady pojawia się tajemniczy handlarz, oferujący miejscowym dziewczętom przeróżne ozdoby. W tym także tytułowe korale, jakby specjalnie dla Arnny przeznaczone: nieefektowne, banalne, wręcz brzydkie, wykonane z suszonych owoców. Niczym trup, który raczej do życia nie powróci. Coś, może tajemnicza aura sprzedawcy, może snute przez niego fascynujące opowieści z dalekich stron, sprawia, że dziewczyna czuje do naszyjnika niepokojący pociąg i, z nie do końca zrozumiałych dla siebie powodów, staje się jego właścicielką. A może odwrotnie? Korale bowiem niewytłumaczalnie wywołują w niej cudowną zmianę, a mianowicie czynią ją niezwykle pociągającą fizycznie, dosłownie emanującą seksualnością. Gdy Arnny przepoczwarzała się w inną istotę, miałem ochotę głośno zakrzyknąć Ha!, bo z podobnym zawiązaniem fabuły zetknąłem się już wielokrotnie i byłem na najlepszej drodze do tego, by opowiadanie przekreślić jako nazbyt szablonowe i przewidywalne. Jednakże Dominiczak, w normalnym dla siebie podstępnym stylu, zdołała uśpić początkiem Korali moją czujność i wystrychnęła mnie na dudka. Tekst zmierzał w zupełnie innym kierunku, niż przewidywałem. Oto handlarz powraca, żądając ceny za magiczny naszyjnik i wszystko się komplikuje. Od tego momentu czytałem już w niesłabnącym napięciu.
Oczywiście, nie mogę dalej zdradzać toku tej historii, a być może i tak już napisałem zbyt dużo. Dlatego skupię się teraz na sprawach bardziej ogólnych. Przede wszystkim tekst zwrócił moją uwagę dojrzałym, wyrazistym opisem, którego bym się po tak młodej autorce raczej nie spodziewał. Dobrze wypadła też scena erotyczna; zupełnie nie ciągnęło od niej kiczowatą ckliwością i sentymentalnością, na co mocno liczyłem. Mimo to niektórzy recenzenci twierdzą, że używanie pełnych zdań w trakcie gry wstępnej, jak to opisano w opowiadaniu, jest nierealistyczne. Nie rozumiem tego zarzutu; z własnego doświadczenia wiem, że w trakcie takiej zabawy jak najbardziej można, a czasem nawet trzeba mówić dużo i wcale nie musi to być sprośna gadka składająca się z samych równoważników zdania. Takie rzeczy są na porządku dziennym, choć może nie w życiu osobistym wyżej wspomnianych. W dodatku jest to scena wykreowana z dużym smakiem i dbałością o nastrój, z równoczesnym przekazaniem ważnych szczegółów z życia bohaterów. Co prawda, na początku całego tekstu wiele zdań wyglądało na zbyt krótkie, niemal pobieżnie informujące czytelnika o tym co wiedzieć powinien i na tym koniec. Wtedy jeszcze kurczowo trzymałem się nadziei, że już do końca tak pozostanie i będę mógł opowiadanie z czystym sumieniem skrytykować za jego literacką miałkość, wreszcie dokonując na Dominiczak od dawna upragnionej zemsty za liczne przypadki pastwienia się nade mną. Niestety – było to jedynie pierwsze, kompletnie mylne wrażenie. Korale bardzo szybko nabrały stylu i wciągnęły mnie w swój wewnętrzny świat, co zdarza się bardzo rzadko. Poczułem coś, czego nie doświadczyłem od dawna: naprawdę przeżywałem zwroty akcji wraz z bohaterką, będąc gościem w jej świecie. Dałem się ponieść mrocznemu i dość erotycznemu nastrojowi, kilkakrotnie nawet targnął mną lekki dreszcz (strachu czy podniecenia, nie jestem w stanie określić). Mówiąc prościej: ja po prostu nie chciałem, żeby to opowiadanie się skończyło. I może właśnie dlatego finał tak mną wstrząsnął. Liczyłem się z tym, że zostanę uraczony puentą, nie wiedziałem natomiast, iż zakończenie prawie zaprze mi dech w piersi. W zasadzie wszystkie moje teorie okazały się niesłuszne i runęły w gruzach. Motywacje bohaterów, ich przeszłość i wzajemne relacje okazały się zupełnie inne, niż zakładałem. Nawet ostentacyjnie szablonową postać negatywną (nie zdradzę którą) ostatecznie odwrócono do góry nogami i uczłowieczono, zwiększając moje zdziwienie. Poczułem bezsilną złość na Dominiczak, że po raz kolejny udało jej się mnie przechytrzyć. Niemal słyszałem w uszach jej szyderczy, diaboliczny śmiech, czując jednocześnie palący wstyd i zgrzytając zębami.
I tak oto teoria o utalentowanych pisarzach-szelmach została przez moją nemesis potwierdzona. Choćby człowiek nie wiem jak próbował, zwyczajnie nie da się odmówić tej autorce dużego talentu i jeszcze większego potencjału na przyszłość. Mogę sobie nawet wyobrazić całą powieść Dominiczak wydaną niebawem. A skoro o przyszłości mowa… Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że już w grudniu prawdopodobnie opublikuje ona kolejne opowiadanie, tym razem w Science Fiction, Fantasy i Horror. W tym samym miesiącu ma się również ukazać nakładem Wydawnictwa Janka zbiór opowiadań Zemsta jest kobietą (rzekłbyś, nomen omen!), zawierający jej tekst, tym razem o konflikcie płci. Na dodatek jak zwykle bezwstydna Dominiczak odgraża się, że jeszcze do końca roku ukaże się publikacja UW z następnymi dwoma jej dziełami. To by dawało w sumie pięć tekstów pisarki w przeciągu zaledwie dwóch miesięcy. Liczba ta napawa przerażeniem – nie rozumiem, jak redaktorzy prestiżowych magazynów literackich w naszym kraju mogą się dawać tak manipulować tej, bądź co bądź, jeszcze nie sławnej kobiecie (za to w niektórych kręgach już niesławnej). Jej modus operandi jest tyleż prosty, co zabójczo skuteczny: ona po prostu wysyła opowiadania na konkursy… i wygrywa. Ot tak. Wygląda na to, że będzie się tak piąć coraz wyżej i wyżej bez żadnych skrupułów, po trupach.
Ze zgrozą przewiduję wielką ekspansję medialną Dominiczak. I kto wie, w sensie stricte artystycznym może nam się to sowicie opłacić. Jednak konsekwencji przekazania w ręce osoby obdarzonej tak nieprawdopodobnie skrzywionym charakterem możliwości wpływania na ludzkie umysły za pomocą środków masowego przekazu przewidzieć nie można. Tylko niepoprawny optymista mógłby spoglądać w taką przyszłość ze szczerą nadzieją.
Ja obawiam się, że nadchodzą mroczne czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz