Wszyscy wiedzą, że nie
lubię remake'ów. Jakiś wartościowy
wyjątek czasem się trafi, raczej nie przewyższający oryginału, ale i nie
przynoszący ujmy, jednak zdecydowana większość to chłam. Lub filmy co
najwyżej tak złe, że aż dobre. Przy takim nastawieniu trudno mi zawczasu nie
osądzać nowej wersji jakiegoś klasyka – być może nawet jestem w stosunku do
nich nieco niesprawiedliwy. W przypadku Nawiedzonego (1999) Jana de Bonta nie mogło być o tym mowy: to swobodna przeróbka
słynnego filmu Roberta Wise'a, opartego na jeszcze wyżej cenionej powieści Shirley Jackson. Tak się składa, że nie znam ani jednego, ani drugiego. Jak
mógłbym więc być uprzedzony, skoro nawet nie wiem o czym to było? W dodatku materiały
promocyjne filmu de Bonta nie kryły, że jest to wyjątkowo swobodne podejście do
materiału wyjściowego. Postanowiłem skorzystać z szansy: może ten horror sam w
sobie okaże się czymś interesującym? Jak zwykle zostałem surowo ukarany za
głupotę.
Doktor David Marrow,
specjalizujący się w badaniach ludzkiego lęku, podstępem zwabia troje ludzi
cierpiących na bezsenność do Hill
House, ponurego domu, przypominającego gotyckie
zamczysko. Tam planuje zainscenizować dla nich szereg scenek, tworzących sfingowany
obraz mrocznej legendy rzekomo związanej z pierwszym właścicielem, wysoce
podejrzanym Hugh Crainem. Opuściłby sobie wysiłek, gdyby tylko wiedział, że
prawdziwe zjawy grasujące w domostwie dostarczą im prawdziwego strachu aż
nadto. Theo, biseksualna artystka, Nell, asocjalna introwertyczka, i Luke, beztroski
luzak, szybko przekonają się, że zaburzenia snu wcale się pod wpływem
pobytu w posiadłości nie zmniejszą, ponieważ dom ma dla nich w planach wiele
koszmarnych przygód.