Mówi się, że najlepsi pisarze to bezduszne łotry. Na przykład F. Scott Fitzgerald był pijakiem i ponoć lubił ćwiczyć boks na swojej żonie. Ernest Hemingway zmieniał żony jak rękawiczki, nie zawracając sobie zbytnio głowy wiernością. William S. Burroughs miał żon co prawda tylko dwie, ale za to już drugiej sprytnie się pozbył, niby to przypadkiem strzelając jej w głowę. Mój ulubiony Philip K. Dick był kilkakrotnie żonaty, chyba każdą z wybranek podejrzewając o schizofrenię i spiskowanie przeciwko niemu. Wynika z tego, że wybitny talent literacki często idzie w parze z niemiłą osobowością, zupełnie jakby obdarzenie człowieka przez los tym artystycznym uzdolnieniem sprawiało, iż nie wystarczało już materiału na resztę człowieczeństwa. Nie wiem natomiast jak ta prawidłowość się ma do pisarek.
wtorek, 22 listopada 2011
sobota, 22 października 2011
Robert E. Howard (i inni) - Conan, tom I
I wreszcie przeczytałem pierwszy tom Conana. Zbiór opowiadań autorstwa zarówno samego Howarda, jak i jego pogrobowców, piszących rzekomo na podstawie pozostawionych przez niego notatek i szkiców.
Nietrudno się domyślić, że te oryginalne howardowskie teksty są lepsze. W ogóle uważam, że ten autor nigdy nie został w pełni doceniony przez krytyków i czytelników. Pisał naprawdę dobrym stylem: barwnym, wyrazistym, z ogromnym wyczuciem elegancji języka i dramaturgii. Widać, że miał ewidentnie dobre pióro. Jest jednak coś, co sprawiało mu gigantyczny kłopot, a mianowicie fabuła. Treści w tych opowiadaniach prawie nie ma, składają się na ogół z jednego wątku (albo połowy wątku): Conan gdzieś przyjeżdża/przychodzi, dowiaduje się o skarbie, idzie go zdobyć i zdobywa. Po drodze zarąbuje kilku ludzi. Wiem, że w takiej formie literackiej, jak opowiadanie, rozbudowana fabuła nie jest najważniejsza, ale bez przesady - te teksty są tak soczyście napisane, tak żywe i dynamiczne, że aż chciałoby się z nimi pozostać na dłużej, niż tylko 15-20 stron. Z tego co wiem, Howard utrzymywał się z publikacji w magazynach fantastycznych, więc może dlatego starał się jak najszybciej wyrzucać z siebie kolejne przygody Conana i brał się za następne. Ale z drugiej strony za jego życia ukazało się ich zaledwie kilkanaście, więc nie wygląda to na aż taką znowu taśmową produkcję. Dziwi mnie więc, że nigdy nie chciało mu się przysiąść fałdów i stworzyć czegoś ambitniejszego. Może po prostu nie dożył - zmarł w wieku 30 lat. Albo może po prostu ja jeszcze nie dotarłem do jakiegoś jego magnum opus ("Godzina Smoka" to bodajże jedyna powieść o barbarzyńcy autorstwa Howarda - może to właśnie TO?).
Nietrudno się domyślić, że te oryginalne howardowskie teksty są lepsze. W ogóle uważam, że ten autor nigdy nie został w pełni doceniony przez krytyków i czytelników. Pisał naprawdę dobrym stylem: barwnym, wyrazistym, z ogromnym wyczuciem elegancji języka i dramaturgii. Widać, że miał ewidentnie dobre pióro. Jest jednak coś, co sprawiało mu gigantyczny kłopot, a mianowicie fabuła. Treści w tych opowiadaniach prawie nie ma, składają się na ogół z jednego wątku (albo połowy wątku): Conan gdzieś przyjeżdża/przychodzi, dowiaduje się o skarbie, idzie go zdobyć i zdobywa. Po drodze zarąbuje kilku ludzi. Wiem, że w takiej formie literackiej, jak opowiadanie, rozbudowana fabuła nie jest najważniejsza, ale bez przesady - te teksty są tak soczyście napisane, tak żywe i dynamiczne, że aż chciałoby się z nimi pozostać na dłużej, niż tylko 15-20 stron. Z tego co wiem, Howard utrzymywał się z publikacji w magazynach fantastycznych, więc może dlatego starał się jak najszybciej wyrzucać z siebie kolejne przygody Conana i brał się za następne. Ale z drugiej strony za jego życia ukazało się ich zaledwie kilkanaście, więc nie wygląda to na aż taką znowu taśmową produkcję. Dziwi mnie więc, że nigdy nie chciało mu się przysiąść fałdów i stworzyć czegoś ambitniejszego. Może po prostu nie dożył - zmarł w wieku 30 lat. Albo może po prostu ja jeszcze nie dotarłem do jakiegoś jego magnum opus ("Godzina Smoka" to bodajże jedyna powieść o barbarzyńcy autorstwa Howarda - może to właśnie TO?).
środa, 20 lipca 2011
Teologia w science fiction.
Rok temu zaproponowano mi udział w konkursie SF ogłoszonym przez www.qfant.pl. Należało wymienić co najmniej pięć futurystycznych powieści, w których religia występuje obok nowoczesnej techniki. Nagrodą była książka Alastaira Reynoldsa "Otchłań Rozgrzeszenia", ponoć arcydzieło takiej właśnie odmiany science fiction. Postanowiłem spróbować swoich sił i nadesłałem takie oto propozycje.
Powrót do przeszłości.
Z piskiem opon skręciłem dwa lata temu w zupełnie innym filmowym kierunku.
Przez wiele lat oglądałem głównie dramaty i klasykę kina, niemal zupełnie zapominając o moim niegdyś ulubionym gatunku filmowym (i literackim, ale to odrębna kwestia), czyli horrorze. Od dziecka byłem kompletnym maniakiem tego typu filmów, mimo że oglądałem w zasadzie wszystkie gatunki. Obejrzałem prawie wszystkie horrory w mojej wypożyczalni video, nagrałem też mnóstwo z telewizji.
Przez wiele lat oglądałem głównie dramaty i klasykę kina, niemal zupełnie zapominając o moim niegdyś ulubionym gatunku filmowym (i literackim, ale to odrębna kwestia), czyli horrorze. Od dziecka byłem kompletnym maniakiem tego typu filmów, mimo że oglądałem w zasadzie wszystkie gatunki. Obejrzałem prawie wszystkie horrory w mojej wypożyczalni video, nagrałem też mnóstwo z telewizji.
poniedziałek, 23 maja 2011
Żywe Trupy.
Sam nie wiem czemu tak uwielbiam zombie.
Pochłaniam nie tylko filmy, ale także książki, komiksy i gry komputerowe poruszające tę tematykę. Słucham również dużo death metalu, gatunku muzycznego, w którym teksty o zombie bynajmniej nie są rzadkością. Od dziecka raczę się tymi obrzydliwymi historiami w dużych ilościach i mam wrażenie, że zamiast się nimi nudzić, lubię je coraz bardziej. Zawsze dysponuję obszerną listą horrorów o żywych trupach do obejrzenia, mam do zakupienia dziesiątki komiksów na ten temat, książek też jest stanowczo zbyt wiele, żeby się wyrobić czasowo z przekopaniem się przez wszystkie ciekawsze pozycje. No po prostu obłęd.
Pochłaniam nie tylko filmy, ale także książki, komiksy i gry komputerowe poruszające tę tematykę. Słucham również dużo death metalu, gatunku muzycznego, w którym teksty o zombie bynajmniej nie są rzadkością. Od dziecka raczę się tymi obrzydliwymi historiami w dużych ilościach i mam wrażenie, że zamiast się nimi nudzić, lubię je coraz bardziej. Zawsze dysponuję obszerną listą horrorów o żywych trupach do obejrzenia, mam do zakupienia dziesiątki komiksów na ten temat, książek też jest stanowczo zbyt wiele, żeby się wyrobić czasowo z przekopaniem się przez wszystkie ciekawsze pozycje. No po prostu obłęd.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)