W odróżnieniu od Marka Hamilla, Michaela Biehna nie da się nazwać aktorem jednej roli, ale z
pewnością nie można go określić aktorem wielu ról. Jeśli zabrać z jego
filmografii wkład Jamesa Camerona, niewiele interesujących rzeczy zostanie, a
jeszcze mniej – z wyjątkiem Tombstone
czy Twierdzy – można nazwać
sukcesami finansowymi i artystycznymi. Nie zmienia to jednak faktu, że może się
poszczycić kilkoma niezłymi osiągnięciami, które niestety mało kogo obchodzą.
Choćby takie Komando Foki, całkiem
porządny film wojenny, idealny wręcz dla fanów Call of
Duty, albo Siódmy znak,
zapomniany już, nienajgorszy horror teologiczny. Teraz do tej listy mogę dopisać
Bombę zegarową (1991) Aviego Neshera
– w pełni funkcjonalny mariaż niskobudżetowego kina sensacyjnego i science fiction. Z przewagą tego
pierwszego.
Eddy Kay nie może
narzekać na nadmiernie ekscytujące życie: prosty zegarmistrz na co dzień zmaga
się z nakręcaniem starych zegarków i to by było na tyle. Nękające go często
nocne koszmary – pełne nagości i przemocy – są jedynym urozmaiceniem, które
przez lata starał się ignorować. Teraz jednak jest już tak przemęczony majakami,
prześladującymi go nawet w dzień, że postanawia zasięgnąć porady pięknej pani
psycholog (w tej
roli optymalnie opalona na całym ciele Patsy Kensit), która niedawno dołączyła do grona jego klientów. Grzebanie w
otchłani podświadomości podpowiada mu, że przeszłość może być inna niżby się
zdawało. Tego samego zdania są tajemniczy agenci usiłujący od tej pory zlikwidować
Eddy'ego na przeróżne sposoby. Spanikowany zegarmistrz porywa terapeutkę i
wyrusza wraz z nią w podróż, mającą na celu odkrycie tajemnicy swojej tożsamości,
a rządowi zabójcy cały czas depczą im po piętach.
