czwartek, 30 października 2014

27 października. Mordercze klowny z psychiatryka.

Wszyscy wiemy co zrobił Victor Salva. Wszyscy to potępiamy. Tylko niektórzy mu przebaczyli, uznając że odpokutował swoje w więzieniu i na dzień dzisiejszy należy dać człowiekowi zasłużony spokój. Ja wciąż w tej kwestii nie zająłem określonego stanowiska, ale tak czy inaczej średnio uważnie śledzę karierę reżysera. Co prawda, nie oglądałem najsłynniejszego chyba Smakosza, ale już takie Złe towarzystwo uważam za prawdziwą perełkę pośród hitchcockowskich dreszczowców. Dlatego postanowiłem sprawdzić wreszcie jego pełnometrażowy debiut, ultraniskobudżetowy Dom klownów (1989). Zapominając na chwilę, że w trakcie realizacji właśnie tego filmu Salva dowiódł, że nie potrafi trzymać swoich brudnych łap przy sobie.

Trójka niezbyt zgodnych, ale kochających się braci, pod nieobecność rodziców wybiera się do wesołego miasteczka. Najmłodszy bardzo boi się klaunów i raczej nie udaje mu się przełamać tego lęku, gdy w trakcie przedstawienia staje w cyrkowym namiocie twarzą w twarz z jednym z pajaców. Starcie kończy się dla Caseya atakiem paniki i cała trójka wnet wraca do domu. Mimo, że pozostali bracia mniej lub bardziej złośliwie wyśmiewają ten pomysł, chłopak jest głęboko przekonany, że klauni chcą go dopaść. Tymczasem, z pobliskiego szpitala psychiatrycznego ucieka trójka szalonych morderców, którzy, spóźniwszy się na występ artystów, zabijają owych pomalowanych przebierańców, po czym przebierają się w ich stroje i wyruszają na podbój okolicy. Zabawa dopiero się zaczyna…

26 października. Życz sobie szybkiej śmierci!

Nigdy nie lubiłem chodzić do muzeum. Nie umiem czerpać zadowolenia z oglądania przykurzonych eksponatów reprezentujących coś, co dawno minęło i nie ma dla mnie większego znaczenia. Kto wie, może uważałbym inaczej, gdyby w muzeach wystawiano pradawne magiczne artefakty typu Arka Przymierza, święty Graal czy Włócznia Przeznaczenia? Nie za bardzo wierzę w ich istnienie, dlatego możliwość obejrzenia stanowiłaby jakąś atrakcję, jeśli nie podstawę do złośliwych żartów na temat wątpliwej autentyczności. Albo na przykład taka arabska lampa z autentycznym dżinem uwięzionym w środku – to byłoby coś, nawet mimo zakazu dotykania eksponatów. Choć po obejrzeniu Lampy (1987) Toma Daleya, reżysera jednorazowego, chyba jednak nie miałbym większej ochoty na pocieranie takiego naczynia.

Grupa młodocianych łobuzów brutalnie zakłóca domowy spokój starszej pani arabskiego pochodzenia. Włamanie jakoś tak dziwnie wychodzi, że w trakcie próby rabunku zarąbują biedaczkę toporem na śmierć. Zbrodnia nie uchodzi im na sucho: gdy jeden z nich zaczyna gmerać przy starej lampie, niechcący wyzwala dżinna, który szybko bierze się do dzieła i bezwzględnie morduje całą bandę, po czym wraca na miejsce. Lampa następnie trafia w ręce kustosza muzeum, a ten nieopatrznie pokazuje ją swojej nastoletniej córce, Alex. Dziewczyna potajemnie zakłada bransoletkę dołączoną do magicznego artefaktu, a tym samym zostaje trwale związana z demonem. Gdy wraz z przyjaciółmi przyjeżdża do muzeum na wycieczkę szkolną, jej śladem podąża banda agresywnych bydlaków, chcących odegrać się na całej paczce za pewien licealny incydent. Obie grupki młodzieży po kryjomu zostają w budynku na noc, nie wiedząc, że owa istota tylko czeka, by wyzwolić się z lampy raz jeszcze i zabić tylu ludzi ilu zdoła.

25 października. Od mutantów do striptizu.

Charles Band pojawił się w tym maratonie kilkakrotnie (zresztą pewnie jeszcze się pojawi), ale dopiero teraz trafił mi się film, którego był reżyserem. Choć tym razem nie był współscenarzystą, a więc nie trzymał pełnej pieczy nad Pasożytem (1982), film okazał się całkiem dobry. I przypomniał mi, że w dawnych czasach stary, dobry Charlie umiał zrobić za symboliczne pieniądze coś, co do dziś daje się normalnie oglądać. Taka już magia przyszłego założyciela Full Moon, tutaj jeszcze zatrudnianego przez Embassy Pictures.

Po wojnie nuklearnej niemal cała cywilizacja upadła, a w USA ludzie żyją tylko w nieskażonych promieniowaniem strefach. Doktor Paul Dean ma jednak poważniejszy problem: gdy przerwał pracę nad pasożytem-mutantem, nie spodziewał się, że świństwo przylgnie mu do brzucha i za cholerę nie będzie chciało się odczepić. Ponieważ nie chce sam stać się królikiem doświadczalnym, ucieka z rządowego laboratorium. W dodatku ma świadomość, że pasożyt niebawem wymknie się spod kontroli i zacznie zagrażać pozostałej przy życiu resztce ludzkości. Nękany koszmarami o nieudanym eksperymencie, wyrusza w podróż po postapokaliptycznych pustkowiach, okazjonalnie dokonując bezinteresownych aktów heroizmu, a także pilnie oglądając się za Wolfem, ścigającym go w Knight Riderze bezwzględnym agentem. A zmaganiach pomoże mu nikt inny, jak tylko napotkana w małym miasteczku 19-letnia Demi Moore, fetyszystka seksownych szortów.

24 października. Od pornoli do mutantów.

David DeCoteau ma interesującą karierę zawodową: zaczął od kręcenia gejowskich pornoli, by raptownie wskoczyć w niskobudżetowe kino grozy filmem Dreamaniac, potem wrócić na moment do erotyki, a chwilę później znowu zająć się realizacją tanich B-klasowców z różnych gatunków. Gdzieś tam po drodze zdarzyło mu się nakręcićbynajmniej nie stroniący od nagościhorror science fiction Creepozoids (1987), będący idealnym przykładem arcyzwięzłości.
 
W świecie po absolutnie pobieżnie naszkicowanej nuklearnej apokalipsie żyje sobie grupka pięciorga ocalałych dezerterów, przemykających po ruinach cywilizacji. Gdy zbiera się na kwaśny deszcz (z gatunku takich przeżerających nawet kamień), z konieczności szukają schronienia w opuszczonym ośrodku badawczym. Właśnie, czy rzeczywiście jest on zupełnie opustoszały? Z jakimś cudem wciąż działającego komputera dowiadują się, że przeprowadzano tam eksperymenty nad wytworzeniem zmutowanych aminokwasów. Nietrudno się domyślić, że powstałe w ten sposób różnorakie złowrogie poczwary wszamały wszystkich naukowców, a teraz przemierzają korytarze kompleksu w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Ponieważ bohaterowie nie grzeszą zbytnią inteligencją, zajmie im dobrą chwilę połapanie się wreszcie o co chodzi, o ile wcześniej nie staną się kolacją mutanta.

środa, 29 października 2014

23 października. Ludzkie głowy? Jutro przywiozą.

Nigdy nie byłem wielkim fanem slasherów. Podobało mi się zaledwie kilka, tu i ówdzie coś mi wpadło w oko, ale ogólnie uważam ten podgatunek horroru (jeśli w ogóle liczyć go za horror: dla mnie to bardziej takie młodzieżowe kryminałki) za niezbyt ciekawą odnogę. Mimo wielkiej – przynajmniej kiedyś – popularności, tego typu filmy rzadko mają do zaoferowania cokolwiek więcej, niż pomysłową charakteryzację i kreatywne sceny śmierci (jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało). Pod każdym innym względem zwykle zanudzają. Co jednak, jeśli utalentowana ekipa początkujących napaleńców, naznaczonych błogosławieństwem Sama Raimiego, weźmie się za taką niewdzięczną konwencję i da z siebie wszystko? Wtedy dostaniemy taką małą perełkę jak Intruz (1989) Scotta Spiegela.
 
Tyrająca w supermarkecie młodzież otrzymuje od szefów złą wiadomość: marzenia o wieloletniej, spektakularnej karierze w roli sprzedawców, układaczy produktów, czy przesuwaczy pudełek, nie ziszczą się, bo już wkrótce ich miejsce pracy zostanie sprzedane i zlikwidowane. Ich przełożonych niezbyt obchodzą zrodzone przez to komplikacje życiowe, pracownicy mogą więc liczyć co najwyżej na referencje i pożegnalną premię. Na domiar złego kasjerka Jennifer przeżywa niespodziewaną wizytę swojego byłego, niezrównoważonego psychicznie chłopaka. Po agresywnym incydencie łobuz zostaje wyrzucony, ale na tym dramatyczne wydarzenia się nie kończą. Gdy pracownicy zostają na nocną zmianę w celu zrobienia inwentaryzacji, zaczynają jedno po drugim padać ofiarą bezszelestnie przemykającego po zapleczu tajemniczego mordercy, który za punkt honoru postawił sobie zabijać każdą kolejną osobę w coraz bardziej wymyślny sposób…

22 października. Harry Potter i... Harry Potter.

Wszyscy wiedzą, że Troll 2 nie jest żadną kontynuacją, i że nawet nie ma nic wspólnego z trollami jako takimi. Jest też powszechnie wiadome, że "pierwszy" film to taki pomniejszy prawie klasyk familijnego horroru fantasy, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat stał się nieco głośniejszy z powodu ogromnej popularności książek o Harrym Potterze. Chyba każdy słyszał o podejrzeniach jakoby J.K. Rowling zapożyczyła nazwisko głównego bohatera z tej – bądź co bądź, również magicznej – historyjki, choć ona sama stanowczo temu zaprzecza. Skoro jednak stanowi to wiedzę powszechną, po co w takim razie o tym piszę? Proste: żeby w ten podstępny sposób mieć zaliczony wstęp do tekstu o Trollu (1986).

Typowa amerykańska rodzina nazwiskiem Potter wprowadza się do typowego amerykańskiego bloku. Bezpośrednio po przeprowadzce mała córeczka zostaje porwana przez wyjątkowo obleśnego trolla, który za pomocą magicznego pierścienia zaczyna się pod nią podszywać. Nie do końca skutecznie: owszem, matka i ojciec są nieco zdziwieni nietypowym zachowaniem dziewczynki, a w szczególności nową etykietą przy stole, ale już nastoletni syn nie ma wątpliwości, że jego siostrę zastępuje jakiś oszust o nadprzyrodzonych zdolnościach. Mało tego – złośliwy knypek odwiedza w budynku kolejnych mieszkańców i przy użyciu magii "asymiluje" ich mieszkania, przekształcając je w części czarodziejskiego królestwa, a samych sąsiadów przemienia w przeróżne mityczne stworzenia. Lepiej nie myśleć co będzie, gdy uda mu się dokończyć dzieła…

poniedziałek, 27 października 2014

21 października. Powrót Charlie Spradling.

Tylko jedno może być lepsze od widoku Charlie Spradling: widok nagiej Charlie Spradling. A co może być lepsze niż pozbawiona odzieży Charlie? Goła Sherilyn Fenn, oczywiście. Kto nie wierzy, może się naocznie o tym przekonać oglądając Meridian (1990) Charlesa Banda, całkiem niezły horror romantyczno-erotyczny ze stajni Full Moon Entertainment – ta przeróbka Pięknej i Bestii kładzie bowiem o wiele większy nacisk na piękno niż na bestialskość. A przynajmniej na to kobiece, bo z chłopami to jestem obrzydliwy.

Catherine i Gina, dwie prześliczne i anatomicznie wybitne dziewczyny, absolwentki sztuk pięknych, przyjeżdżają do Włoch. Zatrzymują się na zamku, który jedna z nich odziedziczyła po ojcu. Pod wpływem spontanicznej głupoty postanawiają zaprosić na wystawną kolację miejscową cyrkową trupę, przewodzoną przez tajemniczego przystojniaka. Uczta przebiega tak jak należałoby się spodziewać: obie dziewoje zostają naćpane jakimś gwałtogennym narkotykiem i przeleciane (w zwolnionym tempie, żeby się lepiej napatrzeć). Giną zajmuje się ów piękny sztukmistrz, natomiast Catherine dostaje się w łapy jego bliźniaka, który w trakcie figli zamienia się w wilkołakopodobną bestię. Jak by miała dziewczyna mało kłopotów na głowie, dowiaduje się jeszcze od swojej niani, że nękające ją wizje zasztyletowanej kobiety to przejaw klątwy, ciążącej na jej rodzie od XV wieku. A Catherine jest następna w kolejce do zaciukania.

niedziela, 26 października 2014

20 października. Jak brat z bratem.

Wbrew temu co można pomyśleć po wczorajszym wpisie, strasznie lubię horrory science fiction. Ale tylko takie, w których nauka jest raczej niezbędna do opowiedzenia danej historii, gdzie wątki nadprzyrodzone (jak choćby nawiedzona winda) nie pasowałyby wcale. Najlepiej do takiego połączenia nadają się historie o morderczych hybrydach-mutantach. Pewnie dlatego tak bardzo podobał mi się The Kindred (1987).

Gdy John odwiedza w szpitalu swoją matkę, panią naukowiec, która dopiero co wybudziła się po wypadku samochodowym z kilkuletniej śpiączki, nie spodziewa się usłyszeć takiego życzenia: ma zniszczyć wszystkie matczyne notatki, próbki i osiągnięcia naukowe zgromadzone w domowym laboratorium. Oprócz tego wyrywa jej się jakaś nie do końca zrozumiała wzmianka o tajemniczym bracie, o którego istnieniu młodzieniec nigdy nie słyszał. John, również obracający się w świecie nauki, wraca do rodzinnego domu na odludziu, gdzie matka przeprowadzała genetyczne eksperymenty, a przy okazji zabiera ze sobą grupkę przyjaciół z pracy. Przeprowadzona na miejscu inspekcja wykazuje, że matka faktycznie dłubała w podejrzanym projekcie, mającym na celu sztuczne wytworzenie jakiegoś potworka. Tylko gdzie on się podział? I jak bardzo zdążył przez te lata odosobnienia urosnąć?

19 października. Twoje serce przypomina: schodami zdrowiej.

Jako dziecko strasznie bałem się wind. Prawdopodobnie dlatego, że gdy byłem bardzo mały, zatrzasnąłem się w jednej z nich razem z siostrą. Potem sporo czasu minęło zanim odważyłem się sam przejechać taką potencjalną stalową pułapką. Cieszy mnie jednak, że w dzieciństwie ominął mnie horror De Lift (1983) – ani chybi unikałbym po nim wind znacznie dłużej. A dziś pewnie bardziej bym się tego lęku wstydził.

Źle się dzieje w pewnym holenderskim wieżowcu: jedna z wind szwankuje i niemal doprowadza do śmierci grupki podpitych imprezowiczów. Kontrola techniczna nie wykazuje jednak żadnych zauważalnych usterek i wszystko pozornie wraca do normy. Kilka dni później okazuje się, że kłopoty dopiero się zaczynają – nocny portier zostaje podstępem zwabiony w pobliże drzwi windy, która zjeżdża i ucina mu głowę. Od tej pory już nie ulega wątpliwości: urządzenie ma własny rozum i mordercze skłonności, a jeśli nie zostanie zneutralizowane, wkrótce zamieni się w trumnę na sznurku. Tylko skąd teraz wytrzasnąć jakiegoś windowego egzorcystę? 

18 pażdziernika. Gdzie jest Tom Atkins, kiedy go potrzebujesz?

Jak dobrze wiadomo, rok 1989 był okresem zażartej podwodnej batalii. Po ogłoszeniu, że niejaki James Cameron zaszył się gdzieś w morskiej głębinie i szykuje spektakularną epopeję science fiction, różni filmowcy łapczywie rzucili się na ten temat. Powstały wtedy dwa filmy całkiem dobre (Leviathan i DeepStar Six) i dwa przeciętne (The Rift i Lords of the Deep). Natomiast zdecydowanie najgorszym doświadczeniem okazał się The Evil Below (1989), który nie tylko sam w sobie nie jest udany, ale nawet nie spełnia obietnicy zawartej w tytule – akcja prawie w całości rozgrywa się na lądzie!

Max Cash, ledwo wiążący koniec z końcem kapitan łodzi rybackiej (cóż za wysublimowana ironia: dlaczego nie nazywa się Low Cash?) zajmuje się organizowaniem cieszących się niezbyt dużą popularnością wycieczek morskich gdzieś na Bahamach. Gdy na pokład wchodzi pani Sarah Livingstone, na horyzoncie pojawia się szansa zarobienia wielkich pieniędzy. Tajemnicza dama szuka wraku El Diablo, legendarnego hiszpańskiego galeonu, który – przewożąc ponoć wielki skarb – zatonął w pobliżu przed setkami lat. Cash nie za bardzo wierzy w istnienie tego okrętu, ale w końcu płacący klient to płacący klient. Oboje raźno biorą się do pracy, ale ktoś wyraźnie nie życzy im odnalezienia El Diablo: podwodnej tajemnicy chronią osoby nie wahające się posunąć do niejednego morderstwa.


niedziela, 19 października 2014

17 października. Zompires?

Wygląda na to, że faktycznie robi mi się tutaj jakiś festiwal włoszczyzny: to już trzeci z rzędu horror z tego kraju. I może pora na tym poprzestać, przynajmniej na jakiś czas. Im więcej ogląda się włoskich horrorów, tym trudniej je od siebie odróżnić. Choć muszę przyznać, że Incubo Sulla Città Contaminata (1980) Umberto Lenziego zdecydowanie odcina się od reszty choćby pod jednym względem: akcja tego włosko-hiszpańskiego filmu wreszcie rozgrywa się we Włoszech! I w Hiszpanii też, skoro już o tym mowa.
 
Amerykański dziennikarz o niezwykle generycznym nazwisku Dean Miller (szkoda, że nie Mike Johnson albo Steve Norton) oczekuje na europejskim lotnisku lądowania wojskowego samolotu. Na jego pokładzie ma się znajdować naukowiec, z którym planuje przeprowadzić wywiad na temat niedawnego wycieku radioaktywnego w elektrowni atomowej. Maszyna siada na pasie bez przeszkód, ale szybko okazuje się, że lepiej byłoby, gdyby się rozbiła: ze środka wypadają ludzie zdeformowani przez dziwną, przypominającą grzyb narośl i szybko biorą się do metodycznej likwidacji komitetu powitalnego. Nie giną od kul, choć sami bez najmniejszych trudności posługują się bronią palną i białą – a kogo zabiją, tego wysysają z krwi. Dziennikarz robi jedyną logiczną rzecz: wskakuje do samochodu i spieprza. Tymczasem epidemia zagrzybionych krwiopijców sięga coraz dalej…


sobota, 18 października 2014

16 października. Kosmiczne jaja.

Na początku lat 80. obrodziło podróbkami Obcego kręconymi na całej kuli ziemskiej, oczywiste więc, że i Włosi – nigdy nie odpuszczający sobie szansy zarobienia porządnych pieniędzy na imitowaniu jakiegoś hitu z USA – musieli się pod ten trend podłączyć. Co prawda, alienopodobny nurt nie stał się u nich tak popularny, jak horrory o kanibalizmie i zombie, mógł jednak się poszczycić kilkoma perełkami, które wydał wtedy na świat. Dobrym przykładem jest choćby takie Skażenie (1980), od którego jaja mogłyby zapłakać.

Do nowojorskiego (wiadomo, włoski film!) portu przypływa okręt wyglądający na opustoszały. Ponieważ istnieje ryzyko przywleczenia jakiejś epidemii, zostaje objęty kwarantanną. Gdy pracownicy wydziału zdrowia w towarzystwie policjanta Tony'ego wchodzą na pokład, znajdują zwłoki zmasakrowanej załogi, a także tekturowe pudła pełne tajemniczych zielonych jaj. Postanawiają zrobić najmądrzejszą możliwą rzecz: wziąć je do rąk. Jaja oczywiście natychmiast się rozpryskują, ochlapując prawie wszystkich obecnych wydzieliną, sprawiającą że ich klatki piersiowe malowniczo eksplodują. Tony, jedyny ocalały, dostaje się w ręce bliżej nieokreślonych agentów rządowych, którzy raźno przystępują do działania, a do pomocy biorą sobie byłego astronautę, weterana pierwszej załogowej wyprawy na Marsa. Dowiadują się od niego, że miał okazję takie właśnie jajka przyuważyć w tajemniczej grocie na powierzchni czerwonej planety. Trop wiedzie na podejrzaną plantację gdzieś w Kolumbii, gdzie owych jaj znajdują całe kopy…

piątek, 17 października 2014

15 października. Cheeseburger + pizza.

Przełom lat 70. i 80. był dla włoskiego kina okresem absolutnej cudowności. Rozumiem przez to absurdalność i obrzydlistwo, bo jak inaczej określić wszystkie na wpół (albo i całkiem) obłąkane horrory, którymi podówczas raczyli widzów ci popierdoleni makaroniarze? Pisałem już tutaj, że "włoski horror = pojebanie" i chyba każdy się ze mną zgodzi. Niezależnie od tego, czy mowa o włoskich filmach o zombie, czy o włoskich filmach o kanibalach, szaleństwo spływało wtedy z Włoch na ekrany kin i telewizorów całego świata, przynosząc niemałe zyski. Umberto Lenzi, Lucio Fulci, Ruggero Deodato i ich liczni naśladowcy nie narzekali na brak propozycji. Wiadomo jednak, że takie sycące smakołyki gore mogą się w końcu przejeść, cóż więc było robić – Marino Girolami postanowił zrobić ludziom wyjątkowo dobrze i w przedostatniej chwili upichcić danie połączone z obu fenomenalnie popularnych tematów, kręcąc Zombi Holocaust (1980). (Znany też jako Doctor Butcher, Medical Deviate i pod 57 innymi tytułami.)

czwartek, 16 października 2014

14 października. "New York is an ugly city."

Nowy Jork nie ma dobrej opinii u filmowców. Zwłaszcza wśród reżyserów exploitation i horrorów, a już szczególnie jeśli chodzi o ich hybrydę. Smród, syf, cynizm i beznadzieja cuchnącymi zgnilizną falami wylewają się z ekranu w trakcie oglądania takich filmów jak Basket Case, Brain Damage, Street Trash, Maniac Cop czy Maniac. Do życia w tym bezecnym mieście chyba nie można podejść bez wisielczego poczucia humoru i pewnie dlatego prawie wszystkie wymienione filmy są połączeniem grozy z komedią. Nie inaczej jest w przypadku Slime City (1988) Grega Lambersona.

Student wprowadza się do taniego mieszkania w odrapanej kamienicy. Alex musi się odnaleźć pośród specyficznej menażerii: jego sąsiadami stają się ekscentryczna babcia, poeta-dziwak, tajemnicza dziewczyna w czerni i kilku innych cudacznych wykolejeńców. Młody człowiek zostaje poczęstowany podejrzanym napojem, niby-alkoholem pędzonym potajemnie w budynku, którym popija jakiś zielonkawy "himalajski jogurt". Z początku opiera się częstszej konsumpcji obu substancji, szybko jednak zauważa u siebie objawy uzależnienia. Nie wspominając już o tym, że zamienia się w oślizłego stwora o morderczych skłonnościach, stanowiącego zagrożenie dla wszystkich, włącznie z nim samym. A to wszystko jest jedynie częścią większego spisku.


13 października. Pierdzące zombie.

Nie jest żadną tajemnicą, że ubóstwiam niskobudżetowe horrory z lat 80. Ich nasyconą kolorystykę, częsty brak poszanowania logiki, praktyczne efekty specjalne i charakteryzację, stopklatkową animacje, zamierzony (i nie zamierzony) czarny humor, nie zapominając rzecz jasna o kiczu, wszechobecnym we fryzurach, strojach, oświetleniu i wszystkim co tylko widać na ekranie. Owszem, czasem sobie ponarzekam, że taki film nie wykorzystuje swojego potencjału, że jest w nim nie dość nastroju, za mało efektownych i kreatywnych scen śmierci, albo że traktuje siebie zbyt poważnie. Jednak żadnego z tych zarzutów nie da się postawić Upiorom (1986).

Zmotoryzowana grupa znajomych (która to już z kolei?) po wyrzuceniu z przyjęcia błądzi w nocy po lesie, a kolejny zakręt prowadzi ich do stojącego pośrodku cmentarza wielkiego domostwa. Oczywiście, nie myśląc wiele, zaczynają zwiedzać budynek. Nie wiedzą, że głównym mieszkańcem jest Kreon, prastary czarodziej, zamierzający złożyć ich wszystkich w ofierze, aby w ten sposób wskrzesić swoją znajdującą się w stanie półżycia narzeczoną. Bynajmniej nie mieszka samotnie: towarzystwa dotrzymują mu wszelakiej maści straszydła. Rozpoczyna się długa pogoń po niekończących się korytarzach i komnatach upiornego domiska…

środa, 15 października 2014

12 października. Spojrzała dziewczyna w lustro i jej odbiło.

Podkochiwałem się w Charlie Spradling odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy w filmie Władca lalek II. (Nieźle jak na 11-latka!) Potem delektowałem się wdziękami gorącej brunetki jeszcze w Bad Channels i To Sleep With a Vampire, ale ominęła mnie większość jej kariery. Umknęły mi nawet niektóre filmy klasy B z jej udziałem, wyprodukowane przez Full Moon Entertainment (ciemnowłosa ślicznotka była wtedy nawet ich rzeczniczką, co uważam za absolutnie genialny pomysł), ale w końcu je nadgonię. A już dziś udało mi się nadrobić jeden film z Charlie. Żeby było ciekawiej, miałem miłą niespodziankę: nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zagrała ważną rolę drugoplanową w Mirror, Mirror (1990), dopóki nie pojawiła się na ekranie!

Niedawno owdowiała matka wyprowadza się z nastoletnią córką do nowego miasta. Zajmują dom skrywający pewną tajemnicę: przed wielu laty mieszkająca tam dziewczyna z nieznanych przyczyn zamordowała swoją siostrę. Jedynym świadkiem zbrodni było ewidentnie nawiedzone lustro, które tam pozostaje. Młodziutka Megan od razu czuje się przez nie dziwnie przyciągana. Ze względu na swoją asocjalność i ekscentryczny wygląd, nastolatka nie przyjmuje się w miejscowym liceum. Gdy podłość rówieśników staje się nie do zniesienia, postanawia zasięgnąć pomocy demona zamieszkującego lustro i rozpoczyna krwawą zemstę…

niedziela, 12 października 2014

11 października. Barra edinazzu.

Film Pojedynek na szosie z pewnością jest bardziej znany niż opowiadanie Richarda Mathesona, ale niezależnie od tego ta prosta historia doczekała się wielu naśladownictw. Moje ulubione to fenomenalny Autostopowicz i Gry na drodze, ale ten koncept nie zawsze był wykorzystywany przez filmowców o tak dużych artystycznych ambicjach. Po eksplozji popularności slasherów widzowie doczekali się też bardziej młodzieżowych przeróbek klasyku Spielberga. Jedną z nich jest nieprawdopodobnie niskobudżetowa Fatamorgana (1990).

Po raz kolejny muszę napisać: grupka młodzieży w ramach wypoczynku postanawia wyjechać na malownicze pustkowie. Są młodzi, piękni i beztroscy, a na miejsce urlopowania wybierają coś nieco oryginalniejszego niż zwykle – pustynię. Nie zdają sobie sprawy, że cały czas są obserwowani przez tajemniczego człowieka w czerni, pomykającego po okolicy w czarnym pick-upie. Bynajmniej nie ma on dobrych zamiarów – inaczej po co wybierałby ten kolor – i szybko przystępuje do swojej ulubionej zabawy. Jest nią oczywiście zabijanie każdego człowieka jaki mu się na tej pustyni nawinie.

piątek, 10 października 2014

10 października. Dowcipy o policjantach.

Zawsze zastanawiał mnie dość spory wpływ cyklu Maniac Cop na kino grozy i nie tylko. Bynajmniej nie mam nic przeciwko tej skądinąd niezłej trylogii, ale ciekawe jest, że tak wielu ludzi zafascynowała. Już sam fakt istnienia kilku części i planowanego remake'u dużo mówi, a tym bardziej (mniej lub bardziej powierzchowne) nawiązania, takie jak Samurai Cop czy Relentless, nie wspominając już o niemal zupełnej imitacji, jaką jest omawiany dzisiaj Szalony glina (1989).

Grupka młodych, pięknych, do obrzydzenia generycznych przyjaciół zatrzymuje się w luksusowej posiadłości do wynajęcia, położonej gdzieś w głębi lasu. Tam czekają na nich slasheropędne rozrywki: alkohol, cudzołóstwo, beztroska zabawa. Są mocno zaniepokojeni faktem, że dozorca lokalu znikł po kilku chwilach rozmowy i więcej się nie pojawił. My wiemy dobrze dlaczego: dostał siekierą w łeb od świrniętego gliniarza. Funkcjonariusz Joe Vickers niedawno został oskarżony o nadużywanie przemocy, potem zniknął bez wieści, a teraz kręci się po okolicy i wymierza (nie)sprawiedliwość każdemu, kto jego zdaniem łamie prawo. A żeby było ciekawiej (albo głupiej i śmieszniej), jest praktykującym satanistą.

9 października. Świnie szatana.

Clint Howard to autentyczny creepy motherfucker. Małe ciałko, wielki łeb, złowroga szczerba między siekaczami, a to wszystko jeszcze zanim zacznie się uśmiechać. Przy tym całkiem dobry aktor, pod warunkiem, że dostanie odpowiednio absurdalny i kiczowaty scenariusz, najlepiej z gatunku horroru, do tego klasy B. Z pewnością okazał się nim Evilspeak (1981), w którym zagrał swoją pierwszą rolę główną.

Stanley Coopersmith jest pomiatanym przez wszystkich kadetem w akademii wojskowej. Kiepsko gra w piłkę nożną, nie ma przyjaciół, nie potrafi rozmawiać z dziewczynami, słowem: jest ciamajdą. Taką trochę Carrie w spodniach. Wszystko ulega zmianie, gdy w podziemiach akademijnego kościółka Stanley znajduje przypominającą Necronomicon Ex-Mortis starą księgę, napisaną przez ojca Estebana, przed wiekami przepędzonego z Hiszpanii za satanistyczne praktyki. Chłopak wykorzystuje komputer do sporządzenia tłumaczenia i rozpoczyna przygotowania do rytuału, mającego na celu wskrzeszenie wyklętego, którego pomoc przyda się w dokonaniu okrutnej zemsty na prześladowcach.

czwartek, 9 października 2014

8 października. Drugi raz to samo.

Nie ma to jak nakręcić remake filmu już dwa lata po premierze. Nie ma to jak obejrzeć obie wersje dzień po dniu. Nie ma to jak zobaczyć dwa przeciętne horrory z rzędu.

Z tym remakiem to trochę przesadziłem: Sole Survivor (1983) niezupełnie jest odświeżoną wersją filmu Hemmingsa, ani drugim podejściem do ekranizacji powieści Herberta. Jest to po prostu kolejna historia o kimś, kto – cudem uniknąwszy pewnej śmierci – zaczyna borykać się z natrętnymi umarłymi, a może i nawet kostuchą we własnej osobie. Tym razem jest to Denise Watson, młoda kobieta pracująca w telewizji, która jako jedyna wychodzi cało z katastrofy lotniczej. Zamiast jednak cieszyć się swoim szczęściem, zaczyna borykać się z "syndromem ocalałego" – dochodzi do wniosku, że nie zasłużyła na przeżycie. Jej przekonanie zwiększa fakt, że wokół niej zaczynają kręcić się ni to duchy, ni to zombie, i przyczyniać się do dziwnych śmierci przypadkowych osób. A wścibski koroner twierdzi, że ostatnio trafiają mu się trupy z plamami opadowymi wyłącznie w nogach. Zupełnie jakby ostatnio ludzie częściej umierali na stojąco…

środa, 8 października 2014

7 października. Spoczywaj w pokoju, mistrzu.

Bardzo przygnębiła mnie śmierć Jamesa Herberta, szczególnie że nawet nie wiedziałem, iż miał tak poważne kłopoty ze zdrowiem. Czytałem jego powieści od, bagatela, 1990 roku, kiedy to w Polsce wydano Jonasza. Wiele horrorów Herberta dało mi mnóstwo wspaniałej rozrywki, ale muszę przyznać, że poziom twórczości był nierówny. Ocalony (1981) jest ekranizacją jednej z tych przeciętnych książek.

Samolot pasażerski rozbija się tuż po starcie, zabijając 300 pasażerów i całą załogę. A może jednak nie całą? Oto z płonących szczątków, ku osłupieniu świadków, wychodzi nietknięty człowiek.

wtorek, 7 października 2014

6 października. James Bond w krainie wagabundów.

Na początku lat 90. John McTiernan był u szczytu swojej kariery. Miał już za sobą takie szalenie popularne i kultowe filmy, jak Predator, Szklana pułapka i Polowanie na Czerwony Październik. Co prawda, za sprawą kilku kolejnych filmów jego dobra passa już za chwilę miała się skończyć, ale póki co nie miał się czym martwić. Zwłaszcza, jeśli pamiętać, że tak dużo udało mu się osiągnąć od debiutu, niskobudżetowego horroru Nomads (1986).

Do szpitala w Los Angeles trafia ciężko poharatany facet (w tej roli młodziutki Pierce Brosnan), wyrywający się pielęgniarzom i pieprzący jakieś niezrozumiałe bzdury po francusku. Gdy piękna pani doktor (Lesley-Anne Down) usiłuje się nim zająć, żabojad dostaje kompletnego amoku, rzuca się na nią… i z miejsca umiera.

niedziela, 5 października 2014

5 października. Maminsynek idzie do kina.

Znacie pewnie takie porzekadło: "Przejebane jak w ruskim czołgu." Wymyśliłem kiedyś na własny użytek nieco podobne: "Pojebane jak włoski horror." Wiadomo, gdy się obejrzy choćby kilkadziesiąt filmów grozy z tego kraju, musi wystąpić wrażenie unurzania w obłędzie. Kilka lat temu jednak przyszła mi do głowy następna tombakowa myśl: "Jest tylko jedna rzecz bardziej pojebana niż włoski horror. Hiszpański horror." Przekonałem się o tym znowu, oglądając film Udręka (1987) Bigasa Luny. (Big Ass Luna? Dlaczego nie Big Ass Titties?)

John Pressman, lekarz okulista w średnim wieku, mieszka ze swoją nadopiekuńczą matką w strasznym domostwie. Szybko dowiadujemy się, że mamuśka kontroluje go na wiele sposobów, a najważniejszym z nich jest telepatia. Kobieta wysyła synka na kolejne eskapady, na których maminsynek morduje niczego nie podejrzewających ludzi i wydłubuje im oczy, które potem dołącza do domowej kolekcji.

4 października. "Mówią o mnie Miś Uszatek..."

Padłem ofiarą fałszywej reklamy. Plakat i slogan kanadyjskiego The Pit (1981) wyraźnie obiecują horror o dzieciaku-mordercy, likwidującym ludzi na polecenie swojego pluszowego misia. Tymczasem już sam tytuł jest bliżej prawdy: to film o dziurze w ziemi. Znów poczułem na karku zgniły, pachnący zupą gulaszową oddech Tibora Takácsa, ponieważ jego Wrota mają nieco podobny pomysł wyjściowy: tam chłopiec znajduje w ziemi za domem wielką jamę, z której wychodzą demony o złośliwie skrzywionych ryjach, natomiast tutaj mały Jamie odkrywa podobny otwór w skorupie ziemskiej w pobliskim lesie.

Jednak od tego punktu fabuła idzie już w zupełnie innym kierunku. Asocjalny dzieciak, psotny samotnik, zauważa w owej dziurze grupkę kosmatych stworów (przypominających trochę naszego rodzimego Wesołego Diabła, co w przypadku horroru nie jest dobrym skojarzeniem). Ponieważ robi mu się ich żal, zaprzyjaźnia się z nimi i dokarmia. Gdy kończą mu się skradzione pieniądze, za które kupował w pobliskim mięsnym krwiste wiktuały, decyduje się na jedyny logiczny w horrorze kolejny krok: podstępnie zwabia do lasu różne osoby, które mu podskoczyły i spycha do otworu… Sprawy komplikuje fakt, że pod nieobecność rodziców smarkacz zakochuje się w pięknej opiekunce. A oprócz tego często konwersuje ze swoim misiem, dającym coraz ciekawsze rady.

sobota, 4 października 2014

3 października. Medycyna w służbie śmierci.

Cóż za mało istotny zbieg okoliczności: dopiero co wczoraj oglądałem film z aktorką z Kosiarza Umysłów, a dziś trafiło mi się poprzednie dzieło tego samego reżysera, Bretta Leonarda, Trupi loch (1989). Wziąwszy pod uwagę przyszłą twórczość – Kryjówka diabła, Zabójcza perfekcja, albo Nieśmiertelny 5 (przyznać się, kto czekał na ten film?) – facet jest zdecydowanym przeciwieństwem dobrego wina. Każdy kolejny punkt w jego filmografii jest coraz gorszy. A wszystko zaczęło się tak dobrze…

W typowo filmowym (czyli kompletnie nierealistycznym) szpitalu psychiatrycznym przed laty miała miejsce cholernie kłopotliwa sytuacja: genialny chirurg zwariował i zaczął mordować pacjentów, by eksperymentować ze sztuką ożywiania zwłok. (Szczere i bezpretensjonalne wyznanie: "I've done life. Now I'm doing death!".) Jego przełożony dowiedział się o tym, znajdując w podziemiach szpitala (zgodnie z obietnicą zawartą w tytule, rozległych jak lochy) stertę trupów noszących znamiona nowatorskich eksperymentów. Zareagował jak każdy porządny obywatel na jego miejscu: wpakował świrusowi kulkę w łeb.

piątek, 3 października 2014

2 października. Pani z antykwariatu vs. facet bez twarzy.

Nie mam pojęcia jakim cudem I, Madman (1989) omijał mnie przez ostatnie ćwierć wieku. Scenariusz napisał David Chaskin, spod pióra którego wyszedł Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy’ego, moja ulubiona część tego cyklu, a także mało znana i ponoć w niektórych kręgach kultowa Klątwa, baaardzo swobodnie oparta na Kolorze z przestworzy Lovecrafta. Reżyserem zaś był Tibor Takács, węgierski niemal-mistrz grozy, który dał nam takie urocze niskobudżetowe horrory, jak Wrota 1 & 2. Natomiast prześliczna Jenny Wright, występująca w roli głównej, znana jest z Blisko ciemności i Kosiarza Umysłów. A jednak tak potwornie długo zajęło mi położenie łap na tym dziełku – teraz mogę odetchnąć spokojnie. Film okazał się prawdziwą perełką kina klasy B lat 80.

czwartek, 2 października 2014

1 października. Zabójcze drzewa i gołe cycki.

Na pierwszy ogień poszła mocno już zapomniana Opiekunka (1990), chyba najlepiej znana jako "ten drugi horror Williama Friedkina". Naiwnie jednak byłoby oczekiwać tutaj arcydzieła na miarę Egzorcysty. To kompletna bzdura – idiotyczna fabuła, papierowe postacie, epatowanie niczym nieuzasadnionym okrucieństwem i nagością. Mówiąc krótko: bardzo mi się podobała.

Tajemnicza, nader urodziwa opiekunka wprowadza się do domu młodego małżeństwa, żeby zająć się ich kilkutygodniowym synkiem. Od samego początku wiemy, że jest ona potomkinią druidów, albo w ogóle jakąś nadprzyrodzoną istotą. Jak by nie było, główny cel jej istnienia to składanie niemowląt w ofierze wielkiemu, magicznemu drzewu. Teraz trzeba tylko czekać, aż rozkojarzeni rodzice wpadną na to, że seria krwawych zgonów wokół ich domu ma coś wspólnego z lubiącą paradować w negliżu nianią.

wtorek, 30 września 2014

Nie pytaj co Twoja dynia może zrobić dla Ciebie, ale co Ty możesz zrobić dla swojej dyni.

Od kilku lat odkładałem pewien "projekt": zamiast obejrzeć parę horrorów w Halloween, zrobić sobie maraton filmów z tego gatunku trwający cały październik. Pomysł mało oryginalny, zdaję sobie sprawę, ale jakoś mnie pociągał. Do tej pory jednak ciągle coś nie wypalało, a to zabrakło czasu, a to energii, a to przypomniałem sobie o takim planowanym ciągu dopiero w połowie października, albo nawet już na Halloween. W tym roku powiedziałem: basta! Postanowiłem, że wreszcie to załatwię, a przy okazji nadrobię trochę zaległości z horrorów walających mi się po domu i czekających na obejrzenie od lat.