środa, 15 października 2014

12 października. Spojrzała dziewczyna w lustro i jej odbiło.

Podkochiwałem się w Charlie Spradling odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy w filmie Władca lalek II. (Nieźle jak na 11-latka!) Potem delektowałem się wdziękami gorącej brunetki jeszcze w Bad Channels i To Sleep With a Vampire, ale ominęła mnie większość jej kariery. Umknęły mi nawet niektóre filmy klasy B z jej udziałem, wyprodukowane przez Full Moon Entertainment (ciemnowłosa ślicznotka była wtedy nawet ich rzeczniczką, co uważam za absolutnie genialny pomysł), ale w końcu je nadgonię. A już dziś udało mi się nadrobić jeden film z Charlie. Żeby było ciekawiej, miałem miłą niespodziankę: nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zagrała ważną rolę drugoplanową w Mirror, Mirror (1990), dopóki nie pojawiła się na ekranie!

Niedawno owdowiała matka wyprowadza się z nastoletnią córką do nowego miasta. Zajmują dom skrywający pewną tajemnicę: przed wielu laty mieszkająca tam dziewczyna z nieznanych przyczyn zamordowała swoją siostrę. Jedynym świadkiem zbrodni było ewidentnie nawiedzone lustro, które tam pozostaje. Młodziutka Megan od razu czuje się przez nie dziwnie przyciągana. Ze względu na swoją asocjalność i ekscentryczny wygląd, nastolatka nie przyjmuje się w miejscowym liceum. Gdy podłość rówieśników staje się nie do zniesienia, postanawia zasięgnąć pomocy demona zamieszkującego lustro i rozpoczyna krwawą zemstę…

Czyli mamy kolejną imitację Carrie, z magicznym zwierciadłem zastępującym telekinetyczne moce. Jednak dzisiejszy film nie może konkurować z widowiskową zabawą pokazaną w takim Evilspeak na przykład – Mirror, Mirror opiera się nie na efektownej, "horrorowej" akcji, a bardziej na nastroju, aktorstwie i całkiem niezłej charakterystyce postaci. Są to niekwestionowane zalety, zwłaszcza gdy człowiek jest tak przyzwyczajony do papierowych bohaterów, którzy pojawiają w tym gatunku się na ekranie tylko po to, by spełnić łatwą do przewidzenia funkcję: ofiary, prześladowcy, katalizatora jakiejś tragedii. Tutaj spora grupka nastolatków z liceum sprawia wrażenie osób z krwi i kości, nawet w oderwaniu od głównej bohaterki owa młodzież żyje własnym życiem. Między nimi uwagę na siebie zwraca sympatyczny i wesoły Ricky Goldin, znany z pamiętnej sceny "samochodowej śmierci" z Bloba.

Ale wszystkich bije na głowę podła Charleen, prowodyrka prześladowań, zagrana przez – o, tak! – Charlie Spradling właśnie. (Która z samoświadomością rzadko spotykaną w młodzieżowych horrorach nakręconych przed Krzykiem, sama przyznaje, że jest takim trochę odpowiednikiem jakiejś podłej suki z Carrie.) Jest znaczącym faktem, że już po jej pierwszym pojawieniu się w kadrze pada komentarz na temat jej wielkich walorów. I rzeczywiście: albo piła wtedy do śniadania dodatkową szklankę mleka, albo była po operacji, bo – o rany! Tak okazale się chyba jeszcze do tamtej pory nie prezentowała, a co ważniejsze, nie szczędzi widzowi szczegółów swej apetycznej anatomii. Czy to na basenie, czy pod prysznicem, zdecydowanie jest na co popatrzeć. (Zresztą, co to za młodzieżowy horror bez sceny pod prysznicem?) Jako postać też nie jest płaska, okazuje czasem ludzkie cechy, na przykład realistyczną zazdrość o swojego chłopaka, a poza tym ma jakieś polityczne ambicje – jej kandydowanie na stanowisko przewodniczącej samorządu szkolnego troszkę wykracza poza standardowy konkurs popularności.


Słodka Charlie, eksponująca dwa spośród swoich licznych atutów.

Początek filmu bardzo przywodzi na myśl stary, dobry Sok z żuka: nasza główna bohaterka, stylizowana na wiedźmopodobną gotykówę, jako żywo przypomina młodziutką Winonę Ryder, choć zdecydowanie ustępuje jej urodą. Niestety, zawiodłem się, oczekując że i tutaj nastolatka zaprzyjaźni się z jakimś kuszącym, ale złowrogim demonem "z tamtej strony". Zamiast tego bliżej nieokreślona, porośnięta futrem i ogólnie przypominająca wilkołaka istota jedynie od czasu do czasu wystawia łeb, albo tylko szczerzy zęby ze szklanej tafli, tak naprawdę nie odgrywając żadnej roli. Szkoda, bo choć jeden dialog, zawierający jakieś psychologiczno-duchowe kusicielskie akcenty dodałby prostej historyjce faustowskiego podtekstu, zawsze tak dobrze funkcjonującego w kinie grozy. Nie wspominając o tym, że przydałaby się jakaś motywacją dla tego całego niby-demona. Bo liczne sceny przedstawiające lustro, krwawiące, ilekroć Megan mści się na kolejnym prześladowcy, do szczególnie strasznych nie należą.


Tak, to właśnie nasz główny mąciciel. Nic o nim nie wiemy, z wyjątkiem tego, że ma wykurwistą brodę.

Niskobudżetowy Mirror, Mirror musiał cieszyć się niezłą popularnością na rynku VHS, doczekał się bowiem aż trzech kontynuacji. Aż dziw, że nie były włoskiej produkcji, bo właśnie w taki sposób podchodzono do ich realizacji: z tego co wiem, kolejne sequele są ze sobą powiązane bardziej tytułem niż fabułą, a więc jest to taki trochę umowny cykl. Na pewno obejrzę pozostałe, ale dopiero po moim maratonie, zwłaszcza że ponoć nie są to filmy wysokich lotów – nawet jak na kino klasy B. No i nie gra w nich Charlie Spradling.



Ocena: 6/10.

Wnioski:
  • więcej cycków Charlie Spradling, mniej krwawiącego i drgającego lustra,
  • tradycyjnie, prawie nikt z twórców filmu nie zrobił żadnej kariery.  
 

Brak komentarzy: