wtorek, 7 października 2014

6 października. James Bond w krainie wagabundów.

Na początku lat 90. John McTiernan był u szczytu swojej kariery. Miał już za sobą takie szalenie popularne i kultowe filmy, jak Predator, Szklana pułapka i Polowanie na Czerwony Październik. Co prawda, za sprawą kilku kolejnych filmów jego dobra passa już za chwilę miała się skończyć, ale póki co nie miał się czym martwić. Zwłaszcza, jeśli pamiętać, że tak dużo udało mu się osiągnąć od debiutu, niskobudżetowego horroru Nomads (1986).

Do szpitala w Los Angeles trafia ciężko poharatany facet (w tej roli młodziutki Pierce Brosnan), wyrywający się pielęgniarzom i pieprzący jakieś niezrozumiałe bzdury po francusku. Gdy piękna pani doktor (Lesley-Anne Down) usiłuje się nim zająć, żabojad dostaje kompletnego amoku, rzuca się na nią… i z miejsca umiera.

Usiłując zrozumieć znaczenie jego ostatnich słów, lekarka dowiaduje się, że mimo menelskiego wyglądu był on cenionym antropologiem, zapalonym obieżyświatem i władał kilkoma językami. Dopiero niedawno przeprowadził się do USA, ale jego śladem podążyły zjawiska związane z pewnym plemiennym odkryciem, którego dokonał w trakcie licznych podróży. A skąd doktor Eileen wie o tym wszystkim? Ano, w momencie śmierci, Pommier w specyficzny sposób ją opętał, przerzucając na nią swoje wspomnienia z ostatniego tygodnia. Kobieta jak zaprogramowana podąża śladem jego przeżyć, przy okazji zgłębiając pewną przerażającą tajemnicę, która także jej samej zaczyna zagrażać.
 
Trzeba przyznać, że nie jest to tuzinkowa fabuła. Po czymś takim jak "horror antropologiczny" spodziewałbym się raczej dość konwencjonalnej opowieści w stylu Wyznawców zła albo Węża i tęczy, ale w Nomads niczego takiego znaleźć nie można. (Nie żebym tych filmów nie lubił, ale oryginalnością raczej nie grzeszą.) Już sam początek zaskakuje: Brosnan, pozornie grający główną rolę, odwala kitę po sześciu minutach, po czym pojawia się sporadycznie jedynie we flashbackach, albo w tych cholera-wie-jak-je-nazwać wizjach nękających Down i pchających ją coraz dalej w ten na wpół świadomy, na wpół bierny niby-trans. Taka nietypowość intrygi narzuca tym samym odmienną niż zwykle formę. Teraźniejszość miesza się z przeszłością, a ta druga czasem jest pokazana jako wspomnienie antropologa, innym razem zaś jako wizja lekarki, przebywającej w miejscu, gdzie mężczyzna przeżył coś niezwykłego. Przy czym taka wizja składa się i z "wgranych" do jej umysłu wspomnień, i z jej bieżącej obserwacji. (Uff, trudno się nawet o tym pisze.) Całość wspomaga subtelna, mocno uduchowiona muzyka niezawodnego Billa Conti.

Dzięki temu wszystkiemu film wciąga prawie hipnotycznie, a większość scen przenika oniryczny nastrój, taki jak tuż po przebudzeniu, ale jeszcze bez pełnego kontaktu z jawą. Może to tylko moje wrażenie, ale Nomads trochę podchodzi stylem i warstwą emocjonalną pod znakomitą Zagadkę nieśmiertelności, choć kultowy film Tony'ego Scotta muszę ocenić nieco wyżej.


Dlaczego to mnie się nie śnią zakonnice z cyckami na wierzchu?

Debiut Johna McTiernana z pewnością zachwycił człowieka, który w ogóle nie przychodzi na myśl w kontekście niskobudżetowego horroru antropologicznego, a jest nim nikt inny, jak tylko Arnold Schwarzenegger. W swojej autobiografii zatytułowanej (strasznie pomysłowo) Total Recall, "austriacki dąb" stwierdził, że to właśnie nastrój Nomads wydał mu się szczególnie interesujący i dlatego podsunął producentom tę kandydaturę na stanowisko reżysera Predatora, co wzbogaciło film planowany jako zwykły sci-fi actioner o sugestywny nastrój grozy, nie wymagając jednak ogromnego nakładu kosztów.

Ale cóż, jak pisałem we wstępie, nic nie trwa wiecznie. Już po kilku przebojach McTiernan zaczął zaliczać jedną klapę za drugą, odnotowując tylko jeden ogromny sukces za sprawą Szklanej pułapki 3, nie wspominając o poważnych kłopotach z prawem. Od 2003 roku nie wyreżyserował niestety żadnego filmu. Byłbym rad, gdyby to uległo zmianie, a szczególnie uszczęśliwiłby mnie jego powrót do horroru. Mam nadzieję, że nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby właśnie tak się stało. Zwłaszcza teraz, kiedy już wyszedł z więzienia.


Ocena: 7/10.

Wnioski:
  • mniej gołej fujary Pierce'a Brosnana, więcej morderczych nomadów,
  • Lesley-Anne Down sprawdziła się nie tylko jako oszołamiająco piękna modelka, ale też i jako całkiem dobra aktorka,
  • jeśli już obsadzać Mary Woronov w horrorze, warto dać jej coś więcej niż rolę ósmoplanową.


Brak komentarzy: