niedziela, 26 października 2014

19 października. Twoje serce przypomina: schodami zdrowiej.

Jako dziecko strasznie bałem się wind. Prawdopodobnie dlatego, że gdy byłem bardzo mały, zatrzasnąłem się w jednej z nich razem z siostrą. Potem sporo czasu minęło zanim odważyłem się sam przejechać taką potencjalną stalową pułapką. Cieszy mnie jednak, że w dzieciństwie ominął mnie horror De Lift (1983) – ani chybi unikałbym po nim wind znacznie dłużej. A dziś pewnie bardziej bym się tego lęku wstydził.

Źle się dzieje w pewnym holenderskim wieżowcu: jedna z wind szwankuje i niemal doprowadza do śmierci grupki podpitych imprezowiczów. Kontrola techniczna nie wykazuje jednak żadnych zauważalnych usterek i wszystko pozornie wraca do normy. Kilka dni później okazuje się, że kłopoty dopiero się zaczynają – nocny portier zostaje podstępem zwabiony w pobliże drzwi windy, która zjeżdża i ucina mu głowę. Od tej pory już nie ulega wątpliwości: urządzenie ma własny rozum i mordercze skłonności, a jeśli nie zostanie zneutralizowane, wkrótce zamieni się w trumnę na sznurku. Tylko skąd teraz wytrzasnąć jakiegoś windowego egzorcystę? 


Od czasów biblijnych kuszenie nie wyglądało tak diabolicznie!

Kino holenderskie kojarzy mi się głównie z rodziną Flodderów, których przygody wielokrotnie wciskano mi w rękę w wypożyczalniach kaset przez sporą część lat 90. Co prawda, nigdy nie skusiłem się na obejrzenie nawet pierwszej części w całości, ale skojarzenie (zabarwione lekką niechęcią) pozostało. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że planowany na kolejny seans film to właśnie dzieło reżysera cyklu o Flodderach. Zresztą, znaczna część filmografii Dicka Maasa to komedie, zdziwiło mnie więc, że horror oparty na tak absurdalnym (i trochę niemądrym) pomyśle, jak zabójcza winda, jest niemal całkiem wyprany z humoru.


Całkiem poważnie mówiąc: ten obrazek naprawdę jest trochę creepy.

I nie wiem czy nie powinienem uznać tego za poważną wadę, bo tej historyjce przydałoby się mrugnięcie okiem od czasu do czasu. Każdy przedstawiony zgon robi niepoważne wrażenie, ale niestety niezamierzenie, co zdecydowanie odbiera trochę frajdy. Na przykład kiedy wspomniany nocny stróż zmaga się z drzwiami trzymającymi jego głowę w uścisku, a winda zjeżdża coraz niżej i niżej… Napięcia w tym za bardzo nie ma, ale też i nie roześmiałem się zbyt mocno, nawet gdy nienajlepiej zrobiona atrapa uciętego łba poleciała na samo dno. Lub też gdy niewidomy starszy pan wchodzi do pustego szybu, bo oczywiście nie widzi, że winda złośliwie odjechała zanim otworzył drzwi – wygląda to trochę komicznie, choć wcale nie wydaje się, że powinno. Das Lift ogląda się ogólnie przyjemnie, ale bez szczególnie wielkiej satysfakcji. Okraszenie całości choćby i głupkowatym dowcipem mogłoby w moim odczuciu znacznie ten film – przepraszam za przyciężkawy żart – wywindować.


Właśnie taka migawka mógłaby mnie w dzieciństwie przyprawić o koszmary.

W dodatku Maas uparł się uczynić tę fabułę bardziej realistyczną (no i po co?), wzbogacając ją o wątki science fiction. Tak, tak, rozczaruje się każdy kto (tak jak ja) oczekiwał, że winda okaże się opętana przez demona, albo że budynek postawiono za prastarym cmentarzu, a przyczyną zgonów będzie jakaś mściwa klątwa. Nic podobnego. Winda jest po prostu kierowana przez hipernowoczesny procesor, oparty na jakiejś tam rewolucyjnej technologii, która wymknęła się spod kontroli. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to mniej ciekawy pomysł, niż opętanie albo klątwa. Chyba mam zbyt tradycyjne podejście do tematu.


Nawiedzona czy nie, ta bezwzględna winda nie oszczędzi nawet szczura.

A z tego wszystkiego wynika, że głównym bohaterem nie zostanie jednak egzorcysta o mechaniczno-architektonicznym zacięciu, a technik windolog. To samo w sobie nie jest jeszcze jakąś złą oznaką, bądź co bądź, to niepospolity fach, rzadko prezentowany w kinie. Ale może jest tak właśnie dlatego, że praca specjalisty od wind po prostu nie wygląda ciekawie, czego ten film chyba jest dowodem. Tu pogrzebie czasem w przewodach, tam wykręci jakiś bezpiecznik, i tyle. Prawda życiowa: jeśli horror klasy B nie potrafi przedstawić jakiegoś zawodu w taki sposób, żeby wydawał się co najmniej fascynujący, to chyba zawód ten po prostu nie jest fajny.


Czy tylko mnie "surowe" windy wydają się straszniejsze niż takie już działające?

Jest rzadkością, żeby europejski reżyser nakręcił remake własnego filmu – przypomina mi się George Sluizer raczej partolący Zniknięcie, Ole Bornedal odwalający średnią robotę przy Nocnej straży, czy Michael Haneke ponoć niepotrzebnie ponownie podchodzący do Funny Games (sam nie wiem na pewno, nowej wersji nie oglądałem). Na liście filmowców poprawiających samych siebie za pieniądze Jankesów jest też Dick Maas: w 2001 popełnił amerykańsko-holenderską przeróbkę De Lift, tym razem pod tytułem Down. Przyznam, że jestem ciekaw jak mu wyszła ta anglojęzyczna "lokalizacja", choć z tego co słyszałem, film nie jest szczególnie udany w porównaniu z oryginałem, który (choć niezły) również zachwytów nie budzi. A oprócz tego gra w nim Naomi "Królowa Remake'ów" Watts – cóż, zobaczymy.


"- Ta winda jedzie do góry?" "- A gdzie ma jechać, w bok?!"

Dick Maas jednak nadal zagląda sporadycznie do rezerwuaru grozy, skoro zdarzyło mu się popełnić taki film jak Sint, o zabójczym Świętym Mikołaju, ponownie nie wykorzystując okazji – z tego co wiem – by zrobić z urzekająco głupkowatego tematu czarną komedię. Może zerknę na ten film i przekonam się jak to wygląda przy okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia, oglądając go za jednym zamachem z (ponoć znakomitym) Rare Exports i remake'owym Silent Night. Mini-maraton filmów o morderczych Mikołajach? Czemu nie!


Ocena: 6/10.

Wnioski:
  • więcej autoironicznego humoru, to film o MORDERCZEJ WINDZIE, na litość boską,
  • a skoro już o tym mowa: niech ta winda zarżnie więcej niż zaledwie kilka osób! (Nie, szczur się nie liczy.)



Brak komentarzy: