czwartek, 30 października 2014

26 października. Życz sobie szybkiej śmierci!

Nigdy nie lubiłem chodzić do muzeum. Nie umiem czerpać zadowolenia z oglądania przykurzonych eksponatów reprezentujących coś, co dawno minęło i nie ma dla mnie większego znaczenia. Kto wie, może uważałbym inaczej, gdyby w muzeach wystawiano pradawne magiczne artefakty typu Arka Przymierza, święty Graal czy Włócznia Przeznaczenia? Nie za bardzo wierzę w ich istnienie, dlatego możliwość obejrzenia stanowiłaby jakąś atrakcję, jeśli nie podstawę do złośliwych żartów na temat wątpliwej autentyczności. Albo na przykład taka arabska lampa z autentycznym dżinem uwięzionym w środku – to byłoby coś, nawet mimo zakazu dotykania eksponatów. Choć po obejrzeniu Lampy (1987) Toma Daleya, reżysera jednorazowego, chyba jednak nie miałbym większej ochoty na pocieranie takiego naczynia.

Grupa młodocianych łobuzów brutalnie zakłóca domowy spokój starszej pani arabskiego pochodzenia. Włamanie jakoś tak dziwnie wychodzi, że w trakcie próby rabunku zarąbują biedaczkę toporem na śmierć. Zbrodnia nie uchodzi im na sucho: gdy jeden z nich zaczyna gmerać przy starej lampie, niechcący wyzwala dżinna, który szybko bierze się do dzieła i bezwzględnie morduje całą bandę, po czym wraca na miejsce. Lampa następnie trafia w ręce kustosza muzeum, a ten nieopatrznie pokazuje ją swojej nastoletniej córce, Alex. Dziewczyna potajemnie zakłada bransoletkę dołączoną do magicznego artefaktu, a tym samym zostaje trwale związana z demonem. Gdy wraz z przyjaciółmi przyjeżdża do muzeum na wycieczkę szkolną, jej śladem podąża banda agresywnych bydlaków, chcących odegrać się na całej paczce za pewien licealny incydent. Obie grupki młodzieży po kryjomu zostają w budynku na noc, nie wiedząc, że owa istota tylko czeka, by wyzwolić się z lampy raz jeszcze i zabić tylu ludzi ilu zdoła.


Ta dzisiejsza młodzież...

Zaraz, zaraz, to w końcu jak się nazywał horror, który właśnie obejrzałem? The Lamp czy The Outing? Bo nie jestem do końca pewien. Przyczyną mojej dezorientacji jest fakt, że gdy film już ukończono pod pierwszym szyldem, prezentując potencjalnym kupcom jako… komedię, dystrybutor postanowił go porżnąć, przemontować, skrócić o 20 minut i trochę inaczej udźwiękowić, a potem rzucić na rynek pod drugim tytułem. Tworząc przy tej okazji wręcz odrębny film. Wersja, którą oglądałem, jest tą krótszą, czyli powinna się nazywać The Outing, a jednak na początku napisów jak wół widnieje szyld The Lamp. To co to w końcu jest?

Odpowiedź na to proste pytanie o złożonych podstawach jest, na szczęście, również prosta: mamy tu do czynienia z bardzo fajnym horrorem klasy B, świetnie reprezentującym lata 80. w pełnej krasie. Cudne, fikuśne fryzury, keyboardowa, jazgocząca muzyka, reprezentujące młodzieżowe stereotypy postaci, koniecznie odłączające się od grupy w celu zwiększenia swojej szansy na straszliwą śmierć… Ot, takie właśnie motywy, zaczerpnięte głównie ze slasherów, przyjemnie odbiegające od standardów podgatunku ze względu na odświeżająco nietypowy udział dżinna – zdecydowanie jest to atrakcyjniejszy kandydat na mordercę, niż jakiś tam przygłup w masce hokejowej z tasakiem. Choć jakaś tam maska również się w filmie pojawi, ale założy ją ofiara, nie oprawca. Cóż za oryginalne podejście!


Dodać tylko trochę niebieskiego i mielibyśmy ejtisową kolorystykę w pełni.

Szkoda tylko, że widzimy owego arabskiego demona w całości dopiero w finale, kiedy pokazuje swoje animatroniczno-kukiełkowe piękno, a do tego jeszcze przemawia iście death metalowym growlem, niezbyt przekonywająco wyjaśniając pozostałym przy życiu bohaterom swoją motywację. Jest już niemal godzina na liczniku, kiedy dzieciarnia wreszcie zostaje zamknięta w muzeum i rozpoczyna zwyczajową błazenadę. Dopiero wtedy dżinn bierze się raźno do roboty, wiedząc, że musi się śpieszyć: do końca filmu raptem ze 20 minut. Sceny, w których likwiduje kolejne ofiary posługując się przeróżnymi eksponatami, mają swój urok (zwłaszcza ożywający truposz, odgryzający facetowi kilka paluchów i na deser zatapiający kły w jego szyi), ale jednak nie do końca satysfakcjonują – kto by nie chciał choć ze dwa-trzy razy zobaczyć jak to właśnie dżinn we własnej osobie masakruje kogoś w jakiś ekskluzywnie "dżinnowaty" sposób? Nie było wiele tego typu filmów, a dekadę młodszy Władca życzeń niekoniecznie – mimo, że całkiem niezły – musi zaspokoić widza o takich potrzebach, szkoda więc w większości zmarnowanej okazji. Być może The Lamp akurat nadaje się na remake, w odróżnieniu od wielu bardziej udanych horrorów, poddawanych w ostatnich latach takiej niepotrzebnej kosmetyce? Jeśli już coś przerabiać, to prędzej to, co nie do końca wypaliło za pierwszym razem (albo raczej za drugim, wziąwszy pod uwagę specyficzny rodowód akurat tego filmu), zamiast tego, co było i nadal jest dobre.


"Paluszki lizać!"

Nie jest to jedyny problem wynikający z opóźnienia akcji. Wielokrotnie widać na ekranie zbyt szybkie skoki montażowe, przyczyniające się tylko do zwiększenia chaotycznej niekompletności wielu scen. Zastanawiam się ile takich problemów czasowych wynika z rzeczonego cięcia, a ile z problemów jakie scenariusz miał od początku – w postaci pierwotnej ponoć film był parodią horroru o bardziej rozbudowanej fabule, jednak to co ja widziałem z pewnością zbyt zabawne nie było. Przynajmniej intencjonalnie. Jeśli nawet przynależność gatunkowa uległa znaczącej zmianie, znaczy to, że owe ciachnięcia musiały mieć ogromny zamach. Tym bardziej chciałoby się zobaczyć tę na poły legendarną wersję uncut, niezależnie od tego jaki miałaby tytuł.


"Heeere's Djinny!"

Przyjemnie się oglądało The Lamp (A może jednak The Outing? Ta niepewność mnie wykończy!), ale niedosyt pozostaje – co jest absolutnie zrozumiałe w przypadku filmu, który potraktowano w tak rzeźnicki (choć zdaniem montażysty pewnie kreatywny) sposób. Naprawdę mam nadzieję, że któregoś dnia jakaś firma typu Scream Factory czy Code Red, nie bojąca się grzebać w starych, ale jarych horrorach, weźmie na celownik ten tytuł, odnajdzie oryginalną wersję, i poddawszy remasteringowi wyda na Blurayu lub chociaż DVD. Doczekaliśmy się nie tak dawno pełnych wersji Nocnego plemienia i Halloween VI, na które popyt był ze zrozumiałych względów ogromny. Film Daleya oczywiście nie ma tylu wielbicieli, ale tak czy inaczej doczekał się statusu kultowego (jak prawie wszystko dzisiaj), więc czemu nie?


Ocena: 7/10.

Wnioski:
  • więcej dżina, mniej dłużyzn,
  • jeśli ktoś posiada kopię tej dłuższej wersji, niech da znać.



Brak komentarzy: