Nie mam pojęcia jakim
cudem I, Madman (1989) omijał mnie przez ostatnie ćwierć wieku. Scenariusz napisał David Chaskin, spod pióra którego wyszedł
Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy’ego, moja ulubiona część tego cyklu, a także mało znana i ponoć w
niektórych kręgach kultowa Klątwa, baaardzo swobodnie oparta na Kolorze z przestworzy Lovecrafta. Reżyserem zaś był Tibor Takács, węgierski
niemal-mistrz grozy, który dał nam takie urocze niskobudżetowe horrory, jak Wrota 1 & 2. Natomiast
prześliczna Jenny Wright, występująca w roli głównej, znana jest z Blisko ciemności i
Kosiarza Umysłów. A jednak tak potwornie
długo zajęło mi położenie łap na tym dziełku – teraz mogę odetchnąć spokojnie.
Film okazał się prawdziwą perełką kina klasy B lat 80.
Pierwsze co urzekło
mnie w tym filmie, to element tak wspaniale i z dumą wyeksponowany w obu
częściach Wrót: stopklatkowe animacje
glinianych potworków. Nie wiem jak Wy, ale ja o każdej porze dnia i nocy
wybiorę ożywioną plastelinę zamiast wszędobylskich komputerowych efektów
specjalnych. Co prawda nie ma takich
scen zbyt wiele – trochę na początku i trochę na końcu – ale i tak niemal
kwiliłem z radości, widząc jak ręcznie zrobiony pół-chłopiec, pół-szakal,
biegał i skakał po ekranie siekając pazurami.
Drugą rzeczą jest
świetna charakteryzacja. Szpetny doktor Kessler niestety nie jest przedstawiony w swojej
wersji sprzed "operacji", natomiast możemy dość często oglądać go
najpierw bez twarzy, a potem z doszytymi nowymi częściami wyprutymi ofiarom.
Co oznacza, że wcześniej pokazane zostają również nieżywe osoby już bez owych
części, co tylko podwaja radochę z oglądania. Wszystkie te efekty wyglądają
odpowiednio realistycznie i obleśnie. Tak to się kiedyś robiło – practical make-up FX w pełnej krasie.
![]() | |||
| Jeśli już usuwać te nieładne części, można też wyrwać i zęby. |
Po trzecie, jako
dyplomowanego księgarza i zagorzałego bibliofila, zawsze łatwo mnie zauroczyć jakąś opowieścią grozy (i
nie tylko) zakotwiczoną mocno w świecie literatury. Z kompletnie subiektywnych przyczyn
zawodowych wciągają mnie historie o pisarzach, wydawcach,
czytelnikach-maniakach, antykwariuszach… Wiecie, coś takiego, jak W paszczy szaleństwa, Dziewiąte wrota, Numer 23 i Kraina Chichów. Teraz do tej listy będę mógł dopisać nadal
niesprawiedliwie niezauważany film tego zmarnowanego przez Hollywood
węgierskiego reżysera. Z każdej sceny emanuje miłość do klasycznych literackich horrorów, jednocześnie nie wyrażona wprost, w formie pastiszu znanych dzieł czy częstego rzucania nazwiskami. Właściwie chyba tylko Poe i King zostają wymienieni, i to jeszcze tak od niechcenia. Scenariusz napisano z autentyczną pasją.
Do czego mógłbym się
przyczepić? Trochę niemrawo wypada na tle całości wątek chłopaka głównej bohaterki,
który jest w scenariuszu jedynie po to, żeby miała z kim dziewczyna pogadać,
kiedy już wyjdzie z pracy. Ten cały Richard i tak aż do finału nie uwierzy w
jej zwierzenia, a w dodatku naśmiewa się z tej całej horrorowej pulpy, którą
Virginia tak namiętnie się zaczytuje, co na pewno nie podniosło poziomu mojej sympatii. Także ich scena łóżkowa sprawiała niemrawe wrażenie: przy takiej seksownej kobiecie jak Jenny Wright naprawdę da się raźniej podokazywać. Mogłaby się bez niego obejść, film też, a
już na pewno ja.
W ogóle smutna jest
kronika dalszych losów osób zaangażowanych w powstanie I, Madman. Takács zrobił jeszcze tylko Wrota II, po czym osunął się w otchłań
seriali TV, niskobudżetowego kina akcji i jakichś nikomu niepotrzebnych pierdół
o ogromnych zmutowanych owadach czy innych krwiożerczych szkodnikach. Chaskin
po swoich pierwszych trzech filmach też nie napisał już niczego godnego uwagi
(popełnił na przykład jeden odcinek straszne durnowatego serialu Potwory, który leciał kiedyś na
wczesnym Polsacie ze 20 lat temu – pamięta to ktoś jeszcze?), a przecież
zapowiadał się na naprawdę ważnego scenarzystę horrorów, który mógłby być
kiedyś wymieniany obok Erica Reda, Petera Atkinsa czy Freda Dekkera. Jasnowłosa
Jenny zaś… zapadła się pod ziemię. Nikt nie wie co się z nią stało, od
kilkunastu lat w niczym nie zagrała, nie daje żadnych znaków życia. Nawet
Michael Hoenig, autor całkiem porządnej muzyki do tego filmu, kiedyś
rozchwytywany – współpracował z Takácsem przy
pierwszych Wrotach, napisał też ścieżkę dźwiękową do takich cudownych B-klasowców, jak Widmo, Klasa 1999 i Blob (który praktycznie jest królem niedocenionych horrorów lat 80.), a także do gier z serii
Baldur's Gate – od 10 lat niczym zauważalnym się nie zajmuje. Fatum jakie, czy
co?
Ocena: 7/10.
Ocena: 7/10.
Wnioski:
- więcej plastelinowych figurek, mniej nudnego chłopaka-policjanta
- Tibor powinien kręcić więcej horrorów w starym stylu (nie, jakieś pierdoły o zabójczych szczurach, wężach i pająkach się nie liczą)
- Chaskin musi wrócić do pisania scenariuszy,
- gdzie, do kurwy nędzy, podziała się Jenny Wright?!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz