Jak dobrze wiadomo, rok
1989 był okresem zażartej podwodnej batalii. Po ogłoszeniu, że niejaki James
Cameron zaszył się gdzieś w morskiej głębinie i szykuje spektakularną epopeję science
fiction, różni filmowcy łapczywie rzucili
się na ten temat. Powstały wtedy dwa filmy całkiem dobre (Leviathan i DeepStar Six)
i dwa przeciętne (The Rift i Lords of the Deep). Natomiast zdecydowanie najgorszym
doświadczeniem okazał się The Evil Below (1989), który nie tylko sam w sobie nie jest udany, ale nawet nie spełnia obietnicy zawartej w tytule – akcja prawie w
całości rozgrywa się na lądzie!
Max Cash, ledwo
wiążący koniec z końcem kapitan łodzi rybackiej (cóż za wysublimowana ironia: dlaczego nie nazywa się
Low Cash?) zajmuje się organizowaniem cieszących się niezbyt dużą
popularnością wycieczek morskich gdzieś na Bahamach. Gdy na pokład wchodzi pani
Sarah Livingstone, na horyzoncie pojawia się szansa zarobienia wielkich
pieniędzy. Tajemnicza dama szuka wraku El Diablo, legendarnego hiszpańskiego galeonu,
który – przewożąc ponoć wielki skarb – zatonął w pobliżu przed setkami lat.
Cash nie za bardzo wierzy w istnienie tego okrętu, ale w końcu płacący klient
to płacący klient. Oboje raźno biorą się do pracy, ale ktoś wyraźnie nie życzy
im odnalezienia El Diablo: podwodnej tajemnicy chronią osoby nie wahające się
posunąć do niejednego morderstwa.
![]() |
| Spoufalanie się z klientem jest powszechnie uważane za przejaw braku profesjonalizmu, panie Cash. |
Choć średnia 3,2 na IMDb może i jest trochę niesprawiedliwa, nie da się ukryć, że film Jean-Claude'a Duboisa rozczaruje niemal każdego widza. Po pierwsze scenerią, która z tytułem i (rzekomo) reprezentowanym trendem nie ma wiele wspólnego. Owszem, prolog rozgrywa się pod wodą, gdzie jacyś bliżej nieznani nam nurkowie odkrywają wrak statku, by w chwilę później zginąć w szczękach rekina-strażnika, ale potem wszystko rozgrywa się już prawie wyłącznie na powierzchni wody, albo i na lądzie. Po drugie, wydarzenia tam przedstawione same w sobie też do najciekawszych nie należą. Cała historyjka wygląda na zaczerpniętą z Głębi, opartej na powieści Petera Benchleya (zresztą, i książkowa, i ekranowa wersja nie były szczególnie interesujące), tylko obiekt poszukiwań jest tu inny.
![]() |
| Uśmiech Maxa Casha wygląda tak samo zabójczo w każdym żywiole. |
Tym co ma różnić The Evil Below od filmu Petera Yatesa jest malutka domieszka nadnaturalnego, sprawiająca wrażenie dodanej w ostatniej chwili, w ogóle nie straszna i chyba z gruntu niepotrzebna. Nie wiem czy jest sens ukrywać tajemnice objawione pod koniec filmu, bo przecież nie jest ani nowy, ani nie stanowi obowiązkowej pozycji dla większości widzów, chyba mogę więc napisać o co chodzi. Otóż feralny galeon jest pilnie strzeżony przez jakiegoś nieśmiertelnego (albo chociaż długowiecznego) czarnoksiężnika czy innego mrocznego kapłana, który chce zapobiec odnalezieniu zatopionych skarbów (nie wiadomo zresztą po co, skoro sam z nimi nic nie robi – dodają mu jakiejś mocy?). Gdy ktoś zaczyna wokół nich węszyć i zbliża się zanadto do wydobycia prawdy na powierzchnię, ów złowieszczy osobnik (lubiący od czasu do czasu nosić pelerynę, jak czarny charakter z filmu z lat 30.) szlachtuje go osobiście lub zleca to swoim lądowym przydupasom (chyba nic nie wiedzącym o nadprzyrodzonych właściwościach swojego szefa). I tyle. Dałoby się z tego zrobić niezły okołomorski horror klasy B, w stylu Mgły lub czegoś podobnego, gdyby owe fantastyczne elementy znacznie uwypuklić, ale twórcy zdecydowali się na raczej niemrawy, (na)wodny film przygodowy z lekko egzotyczną scenerią.
Największą zaletą The Evil Below okazał się grający główną rolę Wayne Crawford (także współreżyser, żeby było ciekawiej), dodający sporo wdzięku. Ten cały Max Cash to naprawdę sympatyczny wilk morski, kobieciarz (żeby nie powiedzieć: dziwkarz), trochę mitoman, nie do końca chyba wierzący w swoją męskość, ale solidnie nadrabiający miną. Widać to już w pierwszej scenie Crawforda, kiedy z wyraźnym samozadowoleniem pokazuje klientom samodzielnie zaprojektowaną, reklamującą jego usługi ulotkę, którą uważa za arcydzieło promocji, a będącą tak naprawdę symbolicznym świstkiem, nie godnym drugiego spojrzenia. Max oczywiście nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego biznes nie kwitnie, skoro ma tak wystrzałową reklamę… Rozbrajająca jest też szczerość z jaką reaguje na złowioną w morzu ludzką kończynę: "Nigdy w życiu nie widziałem tej nogi, przysięgam!". W dodatku potrafi dać siarczyście po ryju kiedy trzeba. Równy gość. Brakuje mu jedynie czarnej opaski na oku i rechotu typu "Harrr, harrr!".
![]() |
| "Czy widział pan kiedyś tę nogę? Ma się rozumieć, gdy była jeszcze dołączona do osoby." |
Jego behawioryzmy przypominały mi mocno starego, dobrego Toma Atkinsa, zwłaszcza w takich filmach, jak wspomniana już Mgła, Halloween III, czy Noc pełzaczy. Atkins, rzecz jasna, zagrałby tę rolę znacznie lepiej, ale też i nie sądzę, żeby miał ochotę zniżyć się do poziomu tak przeciętnego materiału, w tamtym okresie mógł sobie przecież jeszcze pozwolić na większą selekcję scenariuszy. No i Atkinsowi wystarczyłby sam kultowy wąchol, żeby zdominować ekran znacznie skuteczniej, niż Crawford robi to sporym zarostem.
| "Butelka rumu na umrzyka skrzyni..." i tak dalej. |
Historia uczy, że ten cały nad– i podwodny nurt kinowy nikomu wielkich kokosów nie przyniósł. Każda z tych niskobudżetowych produkcji zrobiła mniejszą lub większą klapę albo wyszła na zero. A gdy wreszcie ten, jak mu tam, Cameron, zwodował swoją spektakularną głębinową przygodę, zaliczył pierwsze niepowodzenie finansowe w swojej karierze (chyba, że ktoś liczy Piranię II), dowodząc tym samym, że owej mody tak naprawdę wcale nie było, a zamiast tego próbowano ją widzom wcisnąć trochę na siłę. Widownia miała jednak widocznie lepsze rzeczy do roboty niż wpatrywanie się w podwodne skafandry i butle z tlenem. Moim zdaniem szkoda: światu zdecydowanie potrzeba więcej morskich filmów science fiction. No i morskich horrorów, skoro już o tym mowa.
Ocena: 6/10.
Wnioski:
- więcej Evil, więcej Below, więcej czegokolwiek.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz