Clint Howard to
autentyczny creepy motherfucker. Małe
ciałko, wielki łeb, złowroga szczerba między siekaczami, a to wszystko jeszcze
zanim zacznie się uśmiechać. Przy tym całkiem dobry aktor, pod warunkiem, że
dostanie odpowiednio absurdalny i kiczowaty scenariusz, najlepiej z gatunku
horroru, do tego klasy B. Z pewnością okazał się nim Evilspeak (1981), w którym zagrał swoją pierwszą rolę główną.
Stanley Coopersmith
jest pomiatanym przez wszystkich kadetem w akademii wojskowej. Kiepsko gra w
piłkę nożną, nie ma przyjaciół, nie potrafi rozmawiać z dziewczynami, słowem:
jest ciamajdą. Taką trochę Carrie w spodniach. Wszystko ulega zmianie, gdy w
podziemiach akademijnego kościółka Stanley znajduje przypominającą Necronomicon
Ex-Mortis starą księgę, napisaną przez ojca Estebana, przed wiekami przepędzonego
z Hiszpanii za satanistyczne praktyki. Chłopak wykorzystuje komputer do
sporządzenia tłumaczenia i rozpoczyna przygotowania do rytuału, mającego na
celu wskrzeszenie wyklętego, którego pomoc przyda się w dokonaniu okrutnej
zemsty na prześladowcach.
Od prologu, kiedy to
Esteban jednym ruchem miecza ucina dziewczynie głowę, wskutek montażu zmieniającą
się w piłkę wykopaną pod niebo kilkaset lat później, wiedziałem że czekają mnie
silne B-klasowe wrażenia. Nie zawiodłem się: po kilku słabszych filmach
wreszcie dostałem kolejną uderzeniową dawkę kiczu, tandety, obłędu,
praktycznych efektów specjalnych i dużej dawki niczym nieposkromionej zabawy.
Miło było popatrzeć na krzywe miny (i ekscentryczne fryzury) Howarda w Widmie czy Kleszczach, ale ten film bije je na
głowę. Choćby dlatego, że tutaj gra rolę pierwszoplanową, a więc można się niemal
na okrągło delektować jego idealnie pasującą do horroru aparycją.
Prześladowcy Stanleya
zasługują na osobny akapit, ponieważ rzadko zdarza się banda takich wrednych
kutasów. Używanie agresji słownej i czynnej (nie tylko na boisku, gdzie jest to
jeszcze od biedy zrozumiałe: piłka to niebezpieczny sport kontaktowy, przy
którym ktoś musi czasem oberwać po ryju) to dla nich chleb powszedni. Prym
wiedzie w grupie niejaki Bubba, który jako żywo przypomina Patricka Batemana,
co jest jak najbardziej prawidłowym skojarzeniem. Zwłaszcza kiedy chwyta za
sztylet i – w zasadzie nie całkiem świadomie – składa krwawą ofiarę.
![]() |
| "Don't just stare at it, eat it!" |
A z kogo dokładnie, to już naprawdę nietrudno się domyślić. W pewnym momencie Stanley przygarnia małego szczeniaczka i przelewa na niego resztki swojej nieskalanej diabelstwem dobroci. Daje mu na imię Freddy, choć równie dobrze mógłby go nazwać "Katalizator" – zwierzak w absolutnie oczywisty sposób pojawia się w filmie tylko po to, żeby zginąć z rąk Bubby, stanowiąc tym samym kroplę przepełniającą kielich goryczy. Skoro film jest wariacją na temat Carrie, wiadomo, że na koniec bohater kompletnie zeświruje i zacznie wymierzać sprawiedliwość za pomocą satanistycznej magii. Jakże wspaniałe okażą się te sceny… To po prostu trzeba zobaczyć.
![]() |
| Jeśli komuś nie daje radości taki widok, niech nie ogląda tego filmu. I nie chcę się z nim bawić. |
Zdradzę jedynie, że film pozwala delektować się niewątpliwie pociesznym widokiem kontrolowanych przez diabła świń – owe żarłoczne bestie dadzą niektórym wrednym postaciom nieźle do wiwatu. Warto też zwrócić uwagę na urocze, kiczowate i absolutnie nierealistyczne komputerowe animacje, które pobłyskują dyskotekowo na ekranie w kluczowych scenach. Także te komiczne, pseudosatanistyczne banialuki, sprawiające wrażenie produktu wyobraźni nadpobudliwego 13-latka, same w sobie powodują gromki śmiech. Właśnie takie rzeczy sprawiają, że filmy typu Evilspeak dostarczają wspaniałej rozrywki widzom zakochanym w niemądrych horrorach lat 80.
Na koniec ciekawostka:
z przeogromnym zaskoczeniem donoszę, że sam Anton Szandor LaVey był ponoć fanem
tego filmu. I naprawdę nie wiem, czy mnie ten fakt cieszy, czy martwi.
Ocena:
7/10.
Wnioski:
- mniej nagich chłopców pod prysznicem, więcej satanistycznych świń,
- nie obraziłbym się, gdyby Clint zagrał kiedyś w Evilspeak 2.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz