Tylko jedno może być
lepsze od widoku Charlie Spradling: widok nagiej Charlie Spradling. A co może być
lepsze niż pozbawiona odzieży Charlie? Goła Sherilyn Fenn, oczywiście. Kto nie
wierzy, może się naocznie o tym przekonać oglądając Meridian (1990) Charlesa Banda, całkiem niezły horror
romantyczno-erotyczny ze stajni Full Moon Entertainment – ta przeróbka Pięknej i Bestii kładzie bowiem o wiele
większy nacisk na piękno niż na bestialskość. A przynajmniej na to kobiece, bo
z chłopami to jestem obrzydliwy.
Catherine i Gina, dwie
prześliczne i anatomicznie wybitne dziewczyny, absolwentki sztuk pięknych,
przyjeżdżają do Włoch. Zatrzymują się na zamku, który jedna z nich
odziedziczyła po ojcu. Pod wpływem spontanicznej głupoty postanawiają zaprosić na
wystawną kolację miejscową cyrkową trupę, przewodzoną przez tajemniczego
przystojniaka. Uczta przebiega tak jak należałoby się spodziewać: obie dziewoje
zostają naćpane jakimś gwałtogennym narkotykiem i przeleciane (w zwolnionym
tempie, żeby się lepiej napatrzeć). Giną zajmuje się ów piękny sztukmistrz,
natomiast Catherine dostaje się w łapy jego bliźniaka, który w trakcie figli
zamienia się w wilkołakopodobną bestię. Jak by miała dziewczyna mało kłopotów
na głowie, dowiaduje się jeszcze od swojej niani, że nękające ją wizje
zasztyletowanej kobiety to przejaw klątwy, ciążącej na jej rodzie od XV wieku.
A Catherine jest następna w kolejce do zaciukania.
Oh,
yeah.
Nie ma to jak niezły horror klasy B, pokazujący pełnię możliwości
realizatorskich Full Moon (czyli niewielkich, ale z potencjałem) w ich
najlepszym okresie, w dodatku okraszony erotyką z udziałem takich gorących ślicznotek,
jak Sherilyn i Charlie. Wolałbym je wymienić w odwrotnej kolejności: niestety,
to Catherine jest główną bohaterką, a Charlie wspierająca ją w roli Giny to jedynie
postać drugoplanowa, ale zarzut i tak niewielki. (Z drugiej strony, w napisach
wymieniona jest tylko z imienia, jakby była już tak sławna, że dodanie
Spradling było zbędną formalnością.) Sherilyn Fenn jest w tym filmie cudowna
pod każdym względem. Nie tylko uderzająco, wręcz nierealnie piękna,
obezwładniająco zgrabna i seksowna, emanująca wdziękiem i klasą, ale i gra
całkiem dobrze – pewnie nawet lepiej, niż taki w gruncie rzeczy nie grzeszący
mądrością filmik na to zasługuje. Jak w niejednej wczesnej roli, nie waha się
zrzucić całej odzieży, gdy scenariusz tego wymaga, a czasami nie potrzebuje
nawet takiego powodu. Ideał po prostu. W sensie artystycznym, znaczy się.
| Piękna, urocza, utalentowana, nie wzbraniająca się przed nagością: dlaczego ta pani nie zrobiła większej kariery? |
I choć generalnie wolę Charlie, z przykrością odnotowałem, że tutaj nie wyglądała najlepiej. Owszem, nagość bez zarzutu, wszystko na miejscu: apetycznie wypięta pupa, długie nogi powabnie fikające w powietrzu, pełne piersi kołyszące się wzorcowo, ale ogólnie miałem wrażenie, że aktorce poskąpiono makijażu. Jej buzia wyglądała nie tak młodo, jak bym się spodziewał po 21-letniej dziewczynie (Fenn wygląda znacznie młodziej, a jest prawie 4 lata starsza), w dodatku zupełnie niepotrzebnie wyeksponowano piegi, z którymi jest jej kompletnie nie do twarzy. Oprócz charakteryzatora, także fryzjer wziął wolne: cudowne brązowe loki prezentują się koszmarnie. Spradling ma do zaoferowania ze cztery fryzury w tym filmie, każdą kolejną gorszą od poprzedniej. Naprawdę nie rozumiem co się stało, podejrzewam wręcz perfidny sabotaż, mający na celu wypromowanie Sherilyn Fenn (której urodzie film oddaje honor absolutny), jako że to na niej skupia się fabuła.
| Dziewczyno, kocham Cię, ale na litość boską, co oni Ci zrobili?! |
Główne role męskie, bliźniaków Lawrence'a i Olivera (szkoda, że nie nazwano ich James i Stewart), zagrał nie mogący poszczycić się ogromnym dorobkiem Malcolm Jamieson. Kreacja Brytyjczyka jest zaledwie poprawna: owszem, paniom pewnie przypadnie do gustu jego uroda i wdzięk na przemian skurwysyna-gwałciciela i czarującego kochanka (co dwie role, to nie jedna), ale ja nie byłem pod szczególnie dużym wrażeniem jego ekranowej prezencji. Ot, standardowy uwodziciel i łajdak w jednej osobie.
Moją uwagę bardziej przyciągnął Alex Daniels jako miśkowata bestia – choć tonął pod obfitą charakteryzacją, dało się dojrzeć jakieś pierwociny ekspresji, zamiast jedynie przybierania odpowiednich póz, czego można spodziewać się po kaskaderze, jedynie czasami parającym się aktorstwem. W dodatku ten postawny chłop może się we włochatym kostiumie poszczycić najbardziej czaderskim wącholem jaki kiedykolwiek widziałem u filmowego potwora. (W niektórych zbliżeniach niestety zdaje się być jednak zgolony.) Czy ma równie imponujący zarost na co dzień, nie mam pojęcia, ale takiego wyglądu mógłby mu pozazdrościć sam Tom Atkins w swoich najlepszych czasach.
| "Tak, lecą na moje wąchole." |
Film jest zdecydowanie krótki (zaledwie 80 minut, nie licząc napisów), a jednak niektóre motywy zdają się ciągnąć w nieskończoność. Zwłaszcza wątek oczyszczania starego obrazu, co Charlie robi przez ponad połowę czasu projekcji (czyli pewnie kilka dni), a co powinno zająć góra kwadrans. Wszystko po to, żeby odciągnąć ją na jak najdłużej od perypetii Sherilyn, co było dla mnie prawdziwym rozczarowaniem, zwłaszcza że chętnie zamieniłbym obie panienki miejscami, albo chociaż częściej widział obok siebie (niekoniecznie ubrane). Jest ewidentne na pierwszy rzut oka, że takie odsuwanie Giny od Catherine służy temu, by pojawiła się w finale i "za pięć dwunasta" przyszła koleżance z odsieczą. Choć muszę przyznać, że sama puenta zaskoczyła, co trochę osłodziło oglądanie.
Naprawdę miło jest
przeglądać stary katalog Full Moon i znajdywać w nim takie perełki, jak Meridian: dziełko udanie, smacznie i z
wyczuciem łączące B-horror, klasyczne fantasy
i nie nachalnie sentymentalny gotycki romans. Film dla całej rodziny, chciałoby
się rzec, choć wątpię, żeby każdy rodzic pozwolił dziecku oglądać do rosołu rozdziane
dziewczęta, w dodatku za pomocą narkotyków wykorzystywane wbrew swojej woli, ale
sam pewnie chętnie dałby się pochłonąć tej nie pozbawionej pazura historyjce.
Ja z mojej strony dodam jeszcze, że jedyne, czego tutaj zabrakło, to scena
lesbijskiego seksu między Charlie i Sherilyn, ale cóż – nie można mieć
wszystkiego.
Ocena: 7/10.
Wnioski:
- wrażenia zupełnie odwrotne niż jeszcze tak niedawno, jak 1 października: więcej gołych cycków, zabójcze drzewa na szczęście sobie darowali,
- człowiek z goatee nigdy nie będzie wyglądał nawet w połowie tak diabolicznie, jak wilkołak z wąsami,
- fryzjer Charlie powinien dostać kopniaka w dupę.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz