środa, 29 października 2014

22 października. Harry Potter i... Harry Potter.

Wszyscy wiedzą, że Troll 2 nie jest żadną kontynuacją, i że nawet nie ma nic wspólnego z trollami jako takimi. Jest też powszechnie wiadome, że "pierwszy" film to taki pomniejszy prawie klasyk familijnego horroru fantasy, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat stał się nieco głośniejszy z powodu ogromnej popularności książek o Harrym Potterze. Chyba każdy słyszał o podejrzeniach jakoby J.K. Rowling zapożyczyła nazwisko głównego bohatera z tej – bądź co bądź, również magicznej – historyjki, choć ona sama stanowczo temu zaprzecza. Skoro jednak stanowi to wiedzę powszechną, po co w takim razie o tym piszę? Proste: żeby w ten podstępny sposób mieć zaliczony wstęp do tekstu o Trollu (1986).

Typowa amerykańska rodzina nazwiskiem Potter wprowadza się do typowego amerykańskiego bloku. Bezpośrednio po przeprowadzce mała córeczka zostaje porwana przez wyjątkowo obleśnego trolla, który za pomocą magicznego pierścienia zaczyna się pod nią podszywać. Nie do końca skutecznie: owszem, matka i ojciec są nieco zdziwieni nietypowym zachowaniem dziewczynki, a w szczególności nową etykietą przy stole, ale już nastoletni syn nie ma wątpliwości, że jego siostrę zastępuje jakiś oszust o nadprzyrodzonych zdolnościach. Mało tego – złośliwy knypek odwiedza w budynku kolejnych mieszkańców i przy użyciu magii "asymiluje" ich mieszkania, przekształcając je w części czarodziejskiego królestwa, a samych sąsiadów przemienia w przeróżne mityczne stworzenia. Lepiej nie myśleć co będzie, gdy uda mu się dokończyć dzieła…


Dwa oblicza obywatela trolla: które lepsze? Trollofile wybiorą to pierwsze, pedofile wprost przeciwnie. Wychodzi na to, że jestem trollofilem!

Trochę trudno jest sklasyfikować Trolla. Niby jest reklamowany od zawsze jako horror, na co dodatkowo wskazuje fakt, że reżyserem jest John Carl Buechler, niewątpliwie mocno związany z gatunkiem, choć głównie jako magik od praktycznych efektów specjalnych i charakteryzacji (których tu zatrzęsienie, ale o tym później). Z drugiej strony, wewnętrzna "mitologia", opiewająca takie rzeczy, jak baśniowe światy, magiczne pierścienie, czarodziejki, czy śpiewające zaczarowane grzyby (?), są tak bardzo w stylu fantasy, iż na pewno odstraszą niejednego purystycznie nastawionego amatora grozy. A niezależnie od tego, film jest tak niemożliwie familijny dziecięcym w stylu, że niemal każdy dorosły widz poczuje frustrację z powodu infantylnej fabuły. Czyli co, bajka dla dzieci? Też niezupełnie, ponieważ trochę za dużo tutaj (przynajmniej w założeniu) strasznych momentów, przede wszystkim takich zawierających metamorfozy w trollopodobne stwory – szczególnie biedny Sonny Bono (tak, dziwnym trafem on również znalazł się na planie), mutujący wyjątkowo obleśnie, co jest szczegółowo pokazane etapami.


Może daleko mu do takiego Palmera w The Thing, ale i tak mutuje uroczo obleśnie.


Albo nawet nieco golizny, kiedy powabna Julia Louis-Dreyfus z Seinfelda pomyka po ekranie jako odziana jedynie w skąpe listki rozchichotana leśna nimfa, a potem jeszcze zostaje poddana duplikacji, dzięki czemu świeci zgrabnym tyłeczkiem kilka razy jaśniej. Wszystko to byłoby błahostką, gdyby film nie był tak ostentacyjnie przedszkolny, co tylko pogłębia niejasność do kogo całość jest skierowana. Nie licząc, rzecz jasna, osobników w wieku dowolnym, zakochanych bezgranicznie w latach 80., w ich radosnym kiczu, w energetycznej, pełnej wyrazistych barw soczystej rozrywce. Takich jak ja. Dlatego właśnie mnie się nawet podobał, choć bez rewelacji.


"Yada yada yada!"

Michael Moriarty. Ech, co za gość. Jeśli jego nazwisko pojawia się w czołówce, zwłaszcza filmu spod znaku horroru czy SF, wiadomo że można oczekiwać prawdziwego popisu aktorskiej improwizacji do złudzenia przypominającej obłęd. Owszem, najlepsze (czytaj: najbardziej zwariowane) role zagrał u Larry'ego Cohena, ale u innych reżyserów też zdarzało mu się poszaleć. Tutaj, jako tata Potter, z początku jest rozczarowująco powściągnięty, zamiast niego to inni lokatorzy bloku robią wrażenie co najmniej ekscentrycznych. To mnie trochę zdziwiło: jeśli Moriarty nie jest najbardziej popierdzielonym aktorem w filmie, mamy do czynienia z nietypową sytuacją. Potem jednak albo zaczął się coraz lepiej bawić rolą, albo przestał brać tabletki na obłęd, ponieważ ze sceny na scenę zachowywał się coraz ciekawiej. Już dla samej sceny, w której Harry Sr. tańczy, przy akompaniamencie starych winylowych rockowych płyt, warto obejrzeć film. Moriarty truchta, podskakuje, robi komiczne wygibasy, wytrzeszcza oczy, wystawia język, turla się po kanapie i ogólnie sprawia wrażenie psychicznie niezdrowego, ale jednak najszczęśliwszego dziecka na świecie. Nie jestem do końca pewien, czy zdawał sobie sprawę, że kamera jest włączona, czy też po prostu był sobą i nie uświadamiał sobie obecności ekipy wokół. Jest to trochę śmieszne, a trochę też straszne, szczególnie jeśli pamiętać, że jest to właściwie mniej horror, a bardziej lekkie familijne fantasy z dreszczykiem, a ten facet jest czyimś ojcem. Szkoda, że to nie on jest głównym bohaterem, bo jego syn radzi sobie z pełnieniem tej funkcji nie najlepiej – ot, jest pozytywną postacią, która pod koniec będzie musiała zmierzyć się ze złem, i tyle.


Prawie jak Christopher Walken: sprawia wrażenie zmiennokształtnego obcego, który nie do końca nauczył się naśladować człowieka.

Właśnie, cóż za przepaść dzieli Trolla od jednego z następnych filmów Johna Carla Buechlera, czyli wyjątkowo znienawidzonego przez fanów slasherów Piątku 13-go VII. Od niemal niewinnej, pogodnej i fajnej historyjki przeszedł do kronikowania wyjątkowo mało interesującego rozdziału w brutalnym życiorysie Jasona, którego to filmu największą zaletą były efekty i charakteryzacja. Buechler, specjalista od wszystkiego co practical, także i tutaj zadbał o świetny design wszystkich cudownych stworków pokazanych na ekranie. I tylko niektóre są do siebie podobne – większość można w każdej chwili odróżnić i zapamiętać na długo. Jeszcze trochę, a Trolla można by postawić obok Nocnego plemienia, jeśli chodzi o kreatywne i zróżnicowane projekty charakteryzacji monstrów – z tym, że niedawno "zremasterowany" film Clive'a Barkera jest raczej bezsprzecznie dla dorosłych. Przy okazji Buecher nie poskąpił sobie odrobiny autoreklamy, umieszczając na ścianie w pokoju młodego Harry'ego plakat Władcy podziemi, poprzedniego dzieła w jego filmografii, również wyprodukowanego przez nieocenionego Charlesa Banda, które z pewnością obejrzę pewnego dnia.


Zupełnie jak w The Kindred: o którego maszkarona poprosić Świętego Mikołaja?! Ja chcę wszystkie!

Trollowi może daleko do najlepszych horrorów lat 80., ale muszę szczerze powiedzieć, że nie nudziłem się w trakcie oglądania ani trochę. Dobre efekty, wartka akcja, obłędna gra Moriarty'ego i – mimo wszechobecnej trollowej złośliwości – odrobina ludzkiego ciepła zawarta w filmie, sprawiają, że jest to naprawdę niezły kawałek rozrywki dla wielbicieli kina klasy B, i to być może nawet dla całej rodziny (kwestia dyskusyjna). Żałuję jedynie, że nie obejrzałem go w dzieciństwie – wtedy prawdopodobnie oszalałbym na jego punkcie. Nie wiem tylko co bym powiedział kilka lat później, wynosząc z wypożyczalni kasetę z niesławnym Trollem 2. Niejeden dzieciak dał się nabrać na tę podpuchę, ja na szczęście obejrzałem ten "najlepszy najgorszy film" już jako dorosły i bawiłem się doskonale.


Ocena: 7/10.

Wnioski:
  • oto kolejne dzieło spod szyldu "szkoda, że nie oglądałem tego w dzieciństwie": ze 30 lat temu zakochałbym się w nim, teraz byłem jedynie bardzo zadowolony,
  • J.K., przyznaj się: uwielbiasz ten film!


Brak komentarzy: