Znacie pewnie takie
porzekadło: "Przejebane jak w ruskim czołgu." Wymyśliłem kiedyś na własny
użytek nieco podobne: "Pojebane jak włoski horror." Wiadomo, gdy się obejrzy
choćby kilkadziesiąt filmów grozy z tego kraju, musi wystąpić wrażenie
unurzania w obłędzie. Kilka lat temu jednak przyszła mi do głowy następna
tombakowa myśl: "Jest tylko jedna rzecz bardziej pojebana niż włoski horror.
Hiszpański horror." Przekonałem się o tym znowu, oglądając film Udręka (1987) Bigasa Luny. (Big Ass
Luna? Dlaczego nie Big Ass Titties?)John Pressman, lekarz okulista w średnim wieku, mieszka ze swoją nadopiekuńczą matką w strasznym domostwie. Szybko dowiadujemy się, że mamuśka kontroluje go na wiele sposobów, a najważniejszym z nich jest telepatia. Kobieta wysyła synka na kolejne eskapady, na których maminsynek morduje niczego nie podejrzewających ludzi i wydłubuje im oczy, które potem dołącza do domowej kolekcji.
Najnowsza wyprawa ma nietypowy przebieg: Johnny kupuje bilet do kina na jakiś stary monster movie i zaczyna zarzynać osoby na widowni. Cała zabawa polega na tym, że to co do tej pory widzieliśmy na ekranie, samo w sobie okazuje się filmem pod tytułem The Mommy, oglądanym przez salę kinową pełną ludzi. Nasze dwie główne bohaterki, Patty i Linda, w straszliwym napięciu obserwują niecne poczynania morderczego lekarza, nie zdając sobie sprawy, że na tej samej widowni cichcem grasuje szaleniec, robiący z grubsza to samo. Granica pomiędzy fikcją i rzeczywistością zaczyna się zacierać…
…a ponieważ jest to
hiszpański horror, nietrudno się domyślić, że rezultat będzie nieprzeciętnie
pojebany. Przyznam, że dawno nie oglądałem filmu, który przyprawiłby mnie o
taki zawrót głowy, niemal mdłości. Oczywiście, w pozytywnym znaczeniu, bo im
silniejsze wrażenia – słodka udręka, jak by nie spojrzeć – w trakcie seansu,
tym lepiej. I nie chodzi wcale o uczucie obrzydzenia, bo film ten właściwie nie
jest szczególnie krwawy: ot, sporo wydłubanych oczu, czasem wbicie szpikulca w głowę, takie rzeczy. To jego psychodeliczne zakręcenie, pomysłowe zdjęcia
i dezorientujący montaż mogą spowodować lekkiego mózgojeba. Jeszcze przed
tytułem dostajemy niby uspokajającą informację od kinowego personelu (Ale w
naszej rzeczywistości czy tej filmowej? Oto jest pytanie!), która tak naprawdę tylko
zasiewa większy niepokój.
![]() |
| W cenę biletu wliczono ekstrakcję gałki ocznej. |
W obliczu takich atrakcyjnych popisów realizatorskich trudniej zwrócić uwagę na samą fabułę. I słusznie, bo jest ona najsłabszym punktem filmu. W gruncie rzeczy to taki kameralny slasher (no, może trochę giallo), zapakowany w coś jak Demony. Cały trick filmu to wykręcenie na wszystkie strony przenikających się scen i wydojenie tego konceptu do ostatniej kropli. Ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało siedzieć przed ekranem z szerokim uśmiechem na twarzy przez te bez mała półtorej godziny. W dodatku do samego koniuszka, bo nawet same napisy końcowe przyciągają uwagę pewnym niekonwencjonalnym zagraniem, które zintensyfikowało tę ogólną mózgojebność właśnie wtedy, kiedy standardowy film już dawno spakowałby manatki i wrócił do pudełka.
Ocena: 8/10.
Wnioski:
- mógłby być z pół godziny dłuższy, nigdy nie mam dość takich rzeczy,
- więcej Zeldy, mniej struchlałych smarkul wcinających popcorn w kinie,
- powiem to jeszcze raz: Hiszpanie są pojebani.
%2Bbez%2Boka.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz