niedziela, 5 października 2014

5 października. Maminsynek idzie do kina.

Znacie pewnie takie porzekadło: "Przejebane jak w ruskim czołgu." Wymyśliłem kiedyś na własny użytek nieco podobne: "Pojebane jak włoski horror." Wiadomo, gdy się obejrzy choćby kilkadziesiąt filmów grozy z tego kraju, musi wystąpić wrażenie unurzania w obłędzie. Kilka lat temu jednak przyszła mi do głowy następna tombakowa myśl: "Jest tylko jedna rzecz bardziej pojebana niż włoski horror. Hiszpański horror." Przekonałem się o tym znowu, oglądając film Udręka (1987) Bigasa Luny. (Big Ass Luna? Dlaczego nie Big Ass Titties?)

John Pressman, lekarz okulista w średnim wieku, mieszka ze swoją nadopiekuńczą matką w strasznym domostwie. Szybko dowiadujemy się, że mamuśka kontroluje go na wiele sposobów, a najważniejszym z nich jest telepatia. Kobieta wysyła synka na kolejne eskapady, na których maminsynek morduje niczego nie podejrzewających ludzi i wydłubuje im oczy, które potem dołącza do domowej kolekcji.

Najnowsza wyprawa ma nietypowy przebieg: Johnny kupuje bilet do kina na jakiś stary monster movie i zaczyna zarzynać osoby na widowni. Cała zabawa polega na tym, że to co do tej pory widzieliśmy na ekranie, samo w sobie okazuje się filmem pod tytułem The Mommy, oglądanym przez salę kinową pełną ludzi. Nasze dwie główne bohaterki, Patty i Linda, w straszliwym napięciu obserwują niecne poczynania morderczego lekarza, nie zdając sobie sprawy, że na tej samej widowni cichcem grasuje szaleniec, robiący z grubsza to samo. Granica pomiędzy fikcją i rzeczywistością zaczyna się zacierać…

…a ponieważ jest to hiszpański horror, nietrudno się domyślić, że rezultat będzie nieprzeciętnie pojebany. Przyznam, że dawno nie oglądałem filmu, który przyprawiłby mnie o taki zawrót głowy, niemal mdłości. Oczywiście, w pozytywnym znaczeniu, bo im silniejsze wrażenia – słodka udręka, jak by nie spojrzeć – w trakcie seansu, tym lepiej. I nie chodzi wcale o uczucie obrzydzenia, bo film ten właściwie nie jest szczególnie krwawy: ot, sporo wydłubanych oczu, czasem wbicie szpikulca w głowę, takie rzeczy. To jego psychodeliczne zakręcenie, pomysłowe zdjęcia i dezorientujący montaż mogą spowodować lekkiego mózgojeba. Jeszcze przed tytułem dostajemy niby uspokajającą informację od kinowego personelu (Ale w naszej rzeczywistości czy tej filmowej? Oto jest pytanie!), która tak naprawdę tylko zasiewa większy niepokój.


W cenę biletu wliczono ekstrakcję gałki ocznej.

W obliczu takich atrakcyjnych popisów realizatorskich trudniej zwrócić uwagę na samą fabułę. I słusznie, bo jest ona najsłabszym punktem filmu. W gruncie rzeczy to taki kameralny slasher (no, może trochę giallo), zapakowany w coś jak Demony. Cały trick filmu to wykręcenie na wszystkie strony przenikających się scen i wydojenie tego konceptu do ostatniej kropli. Ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało siedzieć przed ekranem z szerokim uśmiechem na twarzy przez te bez mała półtorej godziny. W dodatku do samego koniuszka, bo nawet same napisy końcowe przyciągają uwagę pewnym niekonwencjonalnym zagraniem, które zintensyfikowało tę ogólną mózgojebność właśnie wtedy, kiedy standardowy film już dawno spakowałby manatki i wrócił do pudełka.

Nie można nie wspomnieć o kreacjach aktorskich, bo wyczyny Michaela Lernera (najlepiej znanego chyba z nominowanego do Oscara Bartona Finka) w roli Johna i Zeldy Rubinstein (niezawodnej Tanginy, medium z trylogii Poltergeist) jako jego matki dodają ogromnie dużo grozy temu filmowi. Właściwie już od pierwszej ich wspólnej sceny widać jak na dłoni, że nie są to ludzie normalni, ich relacja graniczy wręcz z kazirodztwem. A skoro łączy ich telepatyczna więź, tak naprawdę każda ich scena może być wspólna, tworzą więc zgrany morderczy duet przez cały seans.

Długo nie zapomnę obłąkańczej finezji filmu Angustia i jego maniackiej, hipnotycznej energii, nie opuszczającej ekranu aż do samego końca. Z drugiej strony, nie jestem pewien czy miałbym ochotę ponownie go obejrzeć w bliskiej przyszłości. Już za pierwszym razem przyłapywałem się na nerwowym oglądaniu za siebie i wypatrywaniu skrytej w mroku mojego pokoju publiczności, tylko czekającej, żeby świrnięty doktor wraził mi skalpel w oko.


Ocena: 8/10.

Wnioski:
  • mógłby być z pół godziny dłuższy, nigdy nie mam dość takich rzeczy,
  • więcej Zeldy, mniej struchlałych smarkul wcinających popcorn w kinie, 
  • powiem to jeszcze raz: Hiszpanie są pojebani.
 

Brak komentarzy: