piątek, 10 października 2014

10 października. Dowcipy o policjantach.

Zawsze zastanawiał mnie dość spory wpływ cyklu Maniac Cop na kino grozy i nie tylko. Bynajmniej nie mam nic przeciwko tej skądinąd niezłej trylogii, ale ciekawe jest, że tak wielu ludzi zafascynowała. Już sam fakt istnienia kilku części i planowanego remake'u dużo mówi, a tym bardziej (mniej lub bardziej powierzchowne) nawiązania, takie jak Samurai Cop czy Relentless, nie wspominając już o niemal zupełnej imitacji, jaką jest omawiany dzisiaj Szalony glina (1989).

Grupka młodych, pięknych, do obrzydzenia generycznych przyjaciół zatrzymuje się w luksusowej posiadłości do wynajęcia, położonej gdzieś w głębi lasu. Tam czekają na nich slasheropędne rozrywki: alkohol, cudzołóstwo, beztroska zabawa. Są mocno zaniepokojeni faktem, że dozorca lokalu znikł po kilku chwilach rozmowy i więcej się nie pojawił. My wiemy dobrze dlaczego: dostał siekierą w łeb od świrniętego gliniarza. Funkcjonariusz Joe Vickers niedawno został oskarżony o nadużywanie przemocy, potem zniknął bez wieści, a teraz kręci się po okolicy i wymierza (nie)sprawiedliwość każdemu, kto jego zdaniem łamie prawo. A żeby było ciekawiej (albo głupiej i śmieszniej), jest praktykującym satanistą.


Każdy slasher powinien zawierać takie grupowe zdjęcie przyszłych ofiar.

Od razu trzeba zaznaczyć, że w odróżnieniu od Maniac Copa, który był nietypową mieszanką sensacji o smaku exploitation, slashera i paru innych składników, Psycho Cop jest w stu procentach tym drugim. I jak na przedstawiciela gatunku przystało, gorliwie stara się zaserwować widzowi urozmaicone sceny śmierci. Ze średnim rezultatem, niestety. Na plus trzeba zapisać koncepcję, że skoro slasherem jest tutaj pies, to i musi stosować ekskluzywnie gliniarskie metody. A to wbije komuś policyjną pałkę w gardło, a to usmaży na śmierć paralizatorem (co jest chyba najbardziej głupkowatym pomysłem w całym filmie: Jackass już dawno dowiódł, że to niemożliwe), przy okazji rzucając suchary marzące o byciu one-linerami. "Nie prowadź po pijanemu!", "Utrudniasz pracę wymiaru sprawiedliwości!", albo "Masz prawo zachować milczenie!" – to kilka moich ulubionych. Czasem przejedzie kogoś samochodem, co musi być chyba najżałośniejszym pomysłem na zabójstwo w całej historii slasherów. (Mniejszą inwencją byłoby chyba tylko zepchnięcie ze schodów.)

Oprócz tego oddaje się wyjątkowo głupim żartom, mającym pełnić funkcję wyrafinowanej psychologicznej manipulacji, na przykład podkrada młodzieży piwo, a potem… podkłada je z powrotem w innym miejscu. To samo robi ze szczotką do włosów należącą do jednej z dziewczyn. Zdecydowanie za często przedmioty tajemniczo zmieniają położenie, a ich kilkominutowe poszukiwania są jedynie wypychaczami – Psycho Cop trwa nieco ponad 80 minut, a materiału zaś wystarczyłoby może na godzinę. Jak pomyśleć, że Michael Myers tak dużo potrafił zdziałać tylko rozbijając doniczkę…


W dodatku wygląda jak Tom Sizemore. A przecież to Sizemore ma zazwyczaj do czynienia z policją.

Najciekawszym elementem był dla mnie wątek wspomnianego dozorcy. Ów uderzająco przystojny młodzieniec doznaje rozszczepienia czoła właściwie na początku filmu, a mimo to pozostaje w nim obecny duchem: dosłownie co chwilę ktoś o nim wspomina. Nie chciało mi się liczyć, ale jestem pewien, że słowo caretaker pada po jego śmierci jeszcze dobre 30 – 40 razy. Zakrawa to na kpinę, bo najczęściej mówi się tu o kimś, kto właściwie od początku nie miał żadnego znaczenia, i kogo nawet się nie pamięta z wyglądu. Jeśli taki nieistotny duperel, jak natrętnie powracający w dialogach wyraz, staje się największą atrakcją horroru, najwidoczniej nie może być dobry.

A jednak, Psycho Cop ogląda się nieźle, z trochę zaskakujących przyczyn. Przede wszystkim Bobby Ray Shafer jako tytułowy oprawca dostarcza nieprzerwanego chichotu. Bynajmniej nie z tej przyczyny, że tak świetnie sobie radzi jako aktor, ale raczej dlatego, iż jest dokładnie odwrotnie. Zdecydowanie widać jednak, że stara się jak może, by uczynić funkcjonariusza Vickersa straszliwie diabolicznym i okrutnym. A że ponosi kompletną porażkę na tym polu to już inna sprawa, bo przecież bezustanne robienie głupich min, wytrzeszczanie oczu, mówienie nienaturalnie niskim (w jego odczuciu zapewne złowieszczym) głosem i grożenie dzieciakom palcem, raczej nie postawią jego kreacji obok roli na przykład takiego Roberta Z'Dara jako Maniakalnego Gliniarza. Z'Dar, zdolny przecież do silnej ekspresji (patrz: Tango & Cash) umiejętnie poprowadzony przez Williama Lustiga trzymał się większość czasu w cieniu i prawie wcale nie gadał. Czyli specyficzna sytuacja: rola Shafera niby jest nieudana, a jednak zapada w pamięć i dodaje całości energii.

I właśnie taki jest Psycho Cop. Niskich lotów film klasy B, pozbawiony oryginalności, nienajlepiej zagrany, a ogląda się bez znużenia. Nie jestem osamotniony w mojej opinii: zainteresowanie było na tyle duże, że cztery lata później na kasety rzucono Psycho Cop Returns, który podobno jest trochę lepszy. Zajmę się nim na pewno, ale raczej już po październiku.


Ocena: 6/10.

Wnioski:
  • mniej zbędnych psikusów z piwem, więcej nadużywania władzy policji,
  • dozorca zasłużył na własny spin-off prequel,
  • kogo obchodzi ta pieprzona szczotka do włosów?


Brak komentarzy: