piątek, 31 października 2014
czwartek, 30 października 2014
27 października. Mordercze klowny z psychiatryka.
Wszyscy wiemy co zrobił
Victor Salva. Wszyscy to potępiamy. Tylko niektórzy mu przebaczyli, uznając że
odpokutował swoje w więzieniu i na dzień dzisiejszy należy dać człowiekowi
zasłużony spokój. Ja wciąż w tej kwestii nie zająłem określonego stanowiska,
ale tak czy inaczej średnio uważnie śledzę karierę reżysera. Co prawda, nie
oglądałem najsłynniejszego chyba Smakosza,
ale już takie Złe towarzystwo uważam
za prawdziwą perełkę pośród hitchcockowskich dreszczowców. Dlatego postanowiłem
sprawdzić wreszcie jego pełnometrażowy debiut, ultraniskobudżetowy Dom klownów (1989). Zapominając na
chwilę, że w trakcie realizacji właśnie tego filmu Salva dowiódł, że nie
potrafi trzymać swoich brudnych łap przy sobie.
Trójka niezbyt zgodnych,
ale kochających się braci, pod nieobecność rodziców wybiera się do wesołego
miasteczka. Najmłodszy bardzo boi się klaunów i raczej nie udaje mu się
przełamać tego lęku, gdy w trakcie przedstawienia staje w cyrkowym namiocie
twarzą w twarz z jednym z pajaców. Starcie kończy się dla Caseya atakiem paniki
i cała trójka wnet wraca do domu. Mimo, że pozostali bracia mniej lub bardziej
złośliwie wyśmiewają ten pomysł, chłopak jest głęboko przekonany, że klauni
chcą go dopaść. Tymczasem, z pobliskiego szpitala psychiatrycznego ucieka
trójka szalonych morderców, którzy, spóźniwszy się na występ artystów, zabijają
owych pomalowanych przebierańców, po czym przebierają się w ich stroje i wyruszają
na podbój okolicy. Zabawa dopiero się zaczyna…
26 października. Życz sobie szybkiej śmierci!
Nigdy nie lubiłem
chodzić do muzeum. Nie umiem czerpać zadowolenia z oglądania przykurzonych
eksponatów reprezentujących coś, co dawno minęło i nie ma dla mnie większego
znaczenia. Kto wie, może uważałbym inaczej, gdyby w muzeach wystawiano pradawne
magiczne artefakty typu Arka Przymierza, święty Graal czy Włócznia Przeznaczenia?
Nie za bardzo wierzę w ich istnienie, dlatego możliwość obejrzenia stanowiłaby
jakąś atrakcję, jeśli nie podstawę do złośliwych żartów na temat wątpliwej
autentyczności. Albo na przykład taka arabska lampa z autentycznym dżinem
uwięzionym w środku – to byłoby coś, nawet mimo zakazu dotykania eksponatów.
Choć po obejrzeniu Lampy (1987) Toma
Daleya, reżysera jednorazowego, chyba jednak nie miałbym większej ochoty na
pocieranie takiego naczynia.
Grupa młodocianych łobuzów brutalnie
zakłóca domowy spokój starszej pani arabskiego pochodzenia. Włamanie jakoś tak
dziwnie wychodzi, że w trakcie próby rabunku zarąbują biedaczkę toporem na
śmierć. Zbrodnia nie uchodzi im na sucho: gdy jeden z nich zaczyna gmerać przy
starej lampie, niechcący wyzwala dżinna, który szybko bierze się do dzieła i
bezwzględnie morduje całą bandę, po czym wraca na miejsce. Lampa następnie
trafia w ręce kustosza muzeum, a ten nieopatrznie pokazuje ją swojej
nastoletniej córce, Alex. Dziewczyna potajemnie zakłada bransoletkę dołączoną
do magicznego artefaktu, a tym samym zostaje trwale związana z demonem. Gdy
wraz z przyjaciółmi przyjeżdża do muzeum na wycieczkę szkolną, jej śladem
podąża banda agresywnych bydlaków, chcących odegrać się na całej paczce za
pewien licealny incydent. Obie grupki młodzieży po kryjomu zostają w budynku na
noc, nie wiedząc, że owa istota tylko czeka, by wyzwolić się z lampy raz
jeszcze i zabić tylu ludzi ilu zdoła.
25 października. Od mutantów do striptizu.
Charles Band pojawił
się w tym maratonie kilkakrotnie (zresztą pewnie jeszcze się pojawi), ale
dopiero teraz trafił mi się film, którego był reżyserem. Choć tym razem nie był współscenarzystą, a więc nie trzymał pełnej pieczy nad Pasożytem (1982), film okazał się
całkiem dobry. I przypomniał mi, że w dawnych czasach stary, dobry Charlie umiał
zrobić za symboliczne pieniądze coś, co do dziś daje się normalnie oglądać. Taka
już magia przyszłego założyciela Full Moon, tutaj jeszcze zatrudnianego przez
Embassy Pictures.
Po wojnie nuklearnej
niemal cała cywilizacja upadła, a w USA ludzie żyją tylko w nieskażonych
promieniowaniem strefach. Doktor Paul Dean ma jednak poważniejszy problem: gdy
przerwał pracę nad pasożytem-mutantem, nie spodziewał się, że świństwo
przylgnie mu do brzucha i za cholerę nie będzie chciało się odczepić. Ponieważ
nie chce sam stać się królikiem doświadczalnym, ucieka z rządowego
laboratorium. W dodatku ma świadomość, że pasożyt niebawem wymknie się spod
kontroli i zacznie zagrażać pozostałej przy życiu resztce ludzkości. Nękany
koszmarami o nieudanym eksperymencie, wyrusza w podróż po postapokaliptycznych
pustkowiach, okazjonalnie dokonując bezinteresownych aktów heroizmu, a także pilnie
oglądając się za Wolfem, ścigającym go w Knight Riderze bezwzględnym agentem. A
zmaganiach pomoże mu nikt inny, jak tylko napotkana w małym miasteczku 19-letnia
Demi Moore, fetyszystka seksownych szortów.
24 października. Od pornoli do mutantów.
David DeCoteau ma
interesującą karierę zawodową: zaczął od kręcenia gejowskich pornoli, by raptownie
wskoczyć w niskobudżetowe kino grozy filmem Dreamaniac, potem wrócić na moment do erotyki, a chwilę później znowu
zająć się realizacją tanich B-klasowców z różnych gatunków. Gdzieś tam po
drodze zdarzyło mu się nakręcić – bynajmniej nie stroniący od nagości – horror science fiction Creepozoids (1987), będący idealnym przykładem arcyzwięzłości.
W świecie po absolutnie
pobieżnie naszkicowanej nuklearnej apokalipsie żyje sobie grupka pięciorga ocalałych
dezerterów, przemykających po ruinach cywilizacji. Gdy zbiera się na kwaśny
deszcz (z gatunku takich przeżerających nawet kamień), z konieczności szukają
schronienia w opuszczonym ośrodku badawczym. Właśnie, czy rzeczywiście jest on
zupełnie opustoszały? Z jakimś cudem wciąż działającego komputera dowiadują
się, że przeprowadzano tam eksperymenty nad wytworzeniem zmutowanych
aminokwasów. Nietrudno się domyślić, że powstałe w ten sposób różnorakie złowrogie
poczwary wszamały wszystkich naukowców, a teraz przemierzają korytarze
kompleksu w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Ponieważ bohaterowie nie grzeszą
zbytnią inteligencją, zajmie im dobrą chwilę połapanie się wreszcie o co
chodzi, o ile wcześniej nie staną się kolacją mutanta.
środa, 29 października 2014
23 października. Ludzkie głowy? Jutro przywiozą.
Nigdy nie byłem wielkim
fanem slasherów. Podobało mi się zaledwie kilka, tu i ówdzie coś mi wpadło w
oko, ale ogólnie uważam ten podgatunek horroru (jeśli w ogóle liczyć go za
horror: dla mnie to bardziej takie młodzieżowe kryminałki) za niezbyt ciekawą
odnogę. Mimo wielkiej – przynajmniej kiedyś – popularności, tego typu filmy
rzadko mają do zaoferowania cokolwiek więcej, niż pomysłową charakteryzację i
kreatywne sceny śmierci (jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało). Pod każdym
innym względem zwykle zanudzają. Co jednak, jeśli utalentowana ekipa
początkujących napaleńców, naznaczonych błogosławieństwem Sama Raimiego, weźmie
się za taką niewdzięczną konwencję i da z siebie wszystko? Wtedy dostaniemy
taką małą perełkę jak Intruz (1989)
Scotta Spiegela.
Tyrająca w supermarkecie
młodzież otrzymuje od szefów złą wiadomość: marzenia o wieloletniej,
spektakularnej karierze w roli sprzedawców, układaczy produktów, czy przesuwaczy
pudełek, nie ziszczą się, bo już wkrótce ich miejsce pracy zostanie sprzedane i
zlikwidowane. Ich przełożonych niezbyt obchodzą zrodzone przez to komplikacje
życiowe, pracownicy mogą więc liczyć co najwyżej na referencje i pożegnalną
premię. Na domiar złego kasjerka Jennifer przeżywa niespodziewaną wizytę swojego byłego,
niezrównoważonego psychicznie chłopaka. Po agresywnym incydencie łobuz zostaje
wyrzucony, ale na tym dramatyczne wydarzenia się nie kończą. Gdy pracownicy
zostają na nocną zmianę w celu zrobienia inwentaryzacji, zaczynają jedno po
drugim padać ofiarą bezszelestnie przemykającego po zapleczu tajemniczego mordercy,
który za punkt honoru postawił sobie zabijać każdą kolejną osobę w coraz bardziej
wymyślny sposób…
Labels:
'80s horror,
Bruce Campbell,
Burr Steers,
Charles Band,
Clerks,
Dan Hicks,
Darkman,
Fatamorgana,
From Dusk Till Dawn 2,
Hostel 3,
Intruder,
Kevin Smith,
KNB,
Sam Raimi,
Scott Spiegel,
slasher,
Ted Raimi,
The Evil Dead
22 października. Harry Potter i... Harry Potter.
Wszyscy wiedzą, że Troll 2 nie jest żadną kontynuacją, i
że nawet nie ma nic wspólnego z trollami jako takimi. Jest też powszechnie
wiadome, że "pierwszy" film to taki pomniejszy prawie klasyk
familijnego horroru fantasy, który w
ciągu ostatnich kilkunastu lat stał się nieco głośniejszy z powodu ogromnej
popularności książek o Harrym Potterze. Chyba każdy słyszał o podejrzeniach
jakoby J.K. Rowling zapożyczyła nazwisko głównego bohatera z tej
– bądź co bądź, również magicznej – historyjki, choć ona sama stanowczo temu zaprzecza. Skoro
jednak stanowi to wiedzę powszechną, po co w takim razie o tym piszę? Proste:
żeby w ten podstępny sposób mieć zaliczony wstęp do tekstu o Trollu (1986).
Typowa amerykańska
rodzina nazwiskiem Potter wprowadza się do typowego amerykańskiego bloku.
Bezpośrednio po przeprowadzce mała córeczka zostaje porwana przez wyjątkowo
obleśnego trolla, który za pomocą magicznego pierścienia zaczyna się pod nią
podszywać. Nie do końca skutecznie: owszem, matka i ojciec są nieco zdziwieni
nietypowym zachowaniem dziewczynki, a w szczególności nową etykietą przy stole,
ale już nastoletni syn nie ma wątpliwości, że jego siostrę zastępuje jakiś
oszust o nadprzyrodzonych zdolnościach. Mało tego – złośliwy knypek odwiedza w
budynku kolejnych mieszkańców i przy użyciu magii "asymiluje" ich
mieszkania, przekształcając je w części czarodziejskiego królestwa, a samych sąsiadów
przemienia w przeróżne mityczne stworzenia. Lepiej nie myśleć co będzie, gdy
uda mu się dokończyć dzieła…
Labels:
'80s horror,
Charles Band,
J.K. Rowling,
John Carl Buechler,
Julia Louis-Dreyfus,
Nightbreed,
practical FX,
Seinfeld,
Sonny Bono,
The Dungeonmaster,
Troll,
Troll 2
poniedziałek, 27 października 2014
21 października. Powrót Charlie Spradling.
Tylko jedno może być
lepsze od widoku Charlie Spradling: widok nagiej Charlie Spradling. A co może być
lepsze niż pozbawiona odzieży Charlie? Goła Sherilyn Fenn, oczywiście. Kto nie
wierzy, może się naocznie o tym przekonać oglądając Meridian (1990) Charlesa Banda, całkiem niezły horror
romantyczno-erotyczny ze stajni Full Moon Entertainment – ta przeróbka Pięknej i Bestii kładzie bowiem o wiele
większy nacisk na piękno niż na bestialskość. A przynajmniej na to kobiece, bo
z chłopami to jestem obrzydliwy.
Catherine i Gina, dwie
prześliczne i anatomicznie wybitne dziewczyny, absolwentki sztuk pięknych,
przyjeżdżają do Włoch. Zatrzymują się na zamku, który jedna z nich
odziedziczyła po ojcu. Pod wpływem spontanicznej głupoty postanawiają zaprosić na
wystawną kolację miejscową cyrkową trupę, przewodzoną przez tajemniczego
przystojniaka. Uczta przebiega tak jak należałoby się spodziewać: obie dziewoje
zostają naćpane jakimś gwałtogennym narkotykiem i przeleciane (w zwolnionym
tempie, żeby się lepiej napatrzeć). Giną zajmuje się ów piękny sztukmistrz,
natomiast Catherine dostaje się w łapy jego bliźniaka, który w trakcie figli
zamienia się w wilkołakopodobną bestię. Jak by miała dziewczyna mało kłopotów
na głowie, dowiaduje się jeszcze od swojej niani, że nękające ją wizje
zasztyletowanej kobiety to przejaw klątwy, ciążącej na jej rodzie od XV wieku.
A Catherine jest następna w kolejce do zaciukania.
Labels:
Alex Daniels,
Charles Band,
Charlie Spradling,
Full Moon Entertainment,
Malcolm Jamieson,
Meridian,
Piękna i bestia,
Sherilyn Fenn,
Tom Atkins
niedziela, 26 października 2014
20 października. Jak brat z bratem.
Wbrew temu co można
pomyśleć po wczorajszym wpisie, strasznie lubię horrory science fiction. Ale tylko takie, w których nauka jest raczej
niezbędna do opowiedzenia danej historii, gdzie wątki nadprzyrodzone (jak
choćby nawiedzona winda) nie pasowałyby wcale. Najlepiej do takiego połączenia
nadają się historie o morderczych hybrydach-mutantach. Pewnie dlatego tak
bardzo podobał mi się The Kindred (1987).
Gdy John odwiedza w
szpitalu swoją matkę, panią naukowiec, która dopiero co wybudziła się po
wypadku samochodowym z kilkuletniej śpiączki, nie spodziewa się usłyszeć
takiego życzenia: ma zniszczyć wszystkie matczyne notatki, próbki i osiągnięcia
naukowe zgromadzone w domowym laboratorium. Oprócz tego wyrywa jej się jakaś
nie do końca zrozumiała wzmianka o tajemniczym bracie, o którego istnieniu
młodzieniec nigdy nie słyszał. John, również obracający się w świecie nauki,
wraca do rodzinnego domu na odludziu, gdzie matka przeprowadzała genetyczne
eksperymenty, a przy okazji zabiera ze sobą grupkę przyjaciół z pracy. Przeprowadzona na miejscu inspekcja wykazuje, że matka faktycznie dłubała w
podejrzanym projekcie, mającym na celu sztuczne wytworzenie jakiegoś potworka.
Tylko gdzie on się podział? I jak bardzo zdążył przez te lata odosobnienia
urosnąć?
19 października. Twoje serce przypomina: schodami zdrowiej.
Jako dziecko strasznie
bałem się wind. Prawdopodobnie dlatego, że gdy byłem bardzo mały, zatrzasnąłem
się w jednej z nich razem z siostrą. Potem sporo czasu minęło zanim odważyłem
się sam przejechać taką potencjalną stalową pułapką. Cieszy mnie jednak, że w
dzieciństwie ominął mnie horror De Lift (1983) – ani chybi unikałbym po nim wind znacznie dłużej. A
dziś pewnie bardziej bym się tego lęku wstydził.
Źle się dzieje w pewnym holenderskim wieżowcu: jedna z wind szwankuje i niemal doprowadza do śmierci grupki
podpitych imprezowiczów. Kontrola techniczna nie wykazuje jednak żadnych
zauważalnych usterek i wszystko pozornie wraca do normy. Kilka dni później
okazuje się, że kłopoty dopiero się zaczynają – nocny portier zostaje podstępem
zwabiony w pobliże drzwi windy, która zjeżdża i ucina mu głowę. Od tej pory już
nie ulega wątpliwości: urządzenie ma własny rozum i mordercze skłonności, a jeśli
nie zostanie zneutralizowane, wkrótce zamieni się w trumnę na sznurku. Tylko
skąd teraz wytrzasnąć jakiegoś windowego egzorcystę?
Labels:
'80s horror,
De Lift,
Dick Maas,
Down,
Flodderowie,
Funny Games,
George Sluizer,
Michael Haneke,
Naomi Watts,
Nightwatch,
Ole Bornedal,
Rare Exports,
Silent Night,
Sint,
The Vanishing
18 pażdziernika. Gdzie jest Tom Atkins, kiedy go potrzebujesz?
Jak dobrze wiadomo, rok
1989 był okresem zażartej podwodnej batalii. Po ogłoszeniu, że niejaki James
Cameron zaszył się gdzieś w morskiej głębinie i szykuje spektakularną epopeję science
fiction, różni filmowcy łapczywie rzucili
się na ten temat. Powstały wtedy dwa filmy całkiem dobre (Leviathan i DeepStar Six)
i dwa przeciętne (The Rift i Lords of the Deep). Natomiast zdecydowanie najgorszym
doświadczeniem okazał się The Evil Below (1989), który nie tylko sam w sobie nie jest udany, ale nawet nie spełnia obietnicy zawartej w tytule – akcja prawie w
całości rozgrywa się na lądzie!
Max Cash, ledwo
wiążący koniec z końcem kapitan łodzi rybackiej (cóż za wysublimowana ironia: dlaczego nie nazywa się
Low Cash?) zajmuje się organizowaniem cieszących się niezbyt dużą
popularnością wycieczek morskich gdzieś na Bahamach. Gdy na pokład wchodzi pani
Sarah Livingstone, na horyzoncie pojawia się szansa zarobienia wielkich
pieniędzy. Tajemnicza dama szuka wraku El Diablo, legendarnego hiszpańskiego galeonu,
który – przewożąc ponoć wielki skarb – zatonął w pobliżu przed setkami lat.
Cash nie za bardzo wierzy w istnienie tego okrętu, ale w końcu płacący klient
to płacący klient. Oboje raźno biorą się do pracy, ale ktoś wyraźnie nie życzy
im odnalezienia El Diablo: podwodnej tajemnicy chronią osoby nie wahające się
posunąć do niejednego morderstwa.
Labels:
'80s horror,
DeepStar Six,
Halloween III,
James Cameron,
Leviathan,
Lords of the Deep,
Mgła,
Night of the Creeps,
Piranha II,
The Abyss,
The Evil Below,
The Fog,
The Rift,
Tom Atkins,
Wayne Crawford
niedziela, 19 października 2014
17 października. Zompires?
Wygląda na to, że
faktycznie robi mi się tutaj jakiś festiwal włoszczyzny: to już trzeci z rzędu horror
z tego kraju. I może pora na tym poprzestać, przynajmniej na jakiś czas. Im
więcej ogląda się włoskich horrorów, tym trudniej je od siebie odróżnić. Choć
muszę przyznać, że Incubo Sulla Città Contaminata (1980) Umberto Lenziego zdecydowanie odcina się od reszty choćby pod jednym
względem: akcja tego włosko-hiszpańskiego filmu wreszcie rozgrywa się we
Włoszech! I w Hiszpanii też, skoro już o tym mowa.
Amerykański dziennikarz
o niezwykle generycznym nazwisku Dean Miller (szkoda, że nie Mike Johnson albo
Steve Norton) oczekuje na europejskim lotnisku lądowania wojskowego samolotu.
Na jego pokładzie ma się znajdować naukowiec, z którym planuje przeprowadzić
wywiad na temat niedawnego wycieku radioaktywnego w elektrowni atomowej. Maszyna
siada na pasie bez przeszkód, ale szybko okazuje się, że lepiej byłoby, gdyby
się rozbiła: ze środka wypadają ludzie zdeformowani przez dziwną,
przypominającą grzyb narośl i szybko biorą się do metodycznej likwidacji
komitetu powitalnego. Nie giną od kul, choć sami bez najmniejszych trudności
posługują się bronią palną i białą – a kogo zabiją, tego wysysają z krwi.
Dziennikarz robi jedyną logiczną rzecz: wskakuje do samochodu i spieprza.
Tymczasem epidemia zagrzybionych krwiopijców sięga coraz dalej…
sobota, 18 października 2014
16 października. Kosmiczne jaja.
Na początku lat 80.
obrodziło podróbkami Obcego kręconymi
na całej kuli ziemskiej, oczywiste więc, że i Włosi – nigdy nie odpuszczający
sobie szansy zarobienia porządnych pieniędzy na imitowaniu jakiegoś hitu z USA
– musieli się pod ten trend podłączyć. Co prawda, alienopodobny nurt nie stał
się u nich tak popularny, jak horrory o kanibalizmie i zombie, mógł jednak się
poszczycić kilkoma perełkami, które wydał wtedy na świat. Dobrym przykładem
jest choćby takie Skażenie (1980),
od którego jaja mogłyby zapłakać.
Do nowojorskiego
(wiadomo, włoski film!) portu przypływa okręt wyglądający na opustoszały. Ponieważ
istnieje ryzyko przywleczenia jakiejś epidemii, zostaje objęty kwarantanną. Gdy
pracownicy wydziału zdrowia w towarzystwie policjanta Tony'ego wchodzą na pokład,
znajdują zwłoki zmasakrowanej załogi, a także tekturowe pudła pełne
tajemniczych zielonych jaj. Postanawiają zrobić najmądrzejszą możliwą rzecz:
wziąć je do rąk. Jaja oczywiście
natychmiast się rozpryskują, ochlapując
prawie wszystkich obecnych wydzieliną, sprawiającą że ich klatki piersiowe
malowniczo eksplodują. Tony, jedyny ocalały, dostaje się w ręce bliżej
nieokreślonych agentów rządowych, którzy raźno przystępują do działania, a do
pomocy biorą sobie byłego astronautę, weterana pierwszej załogowej wyprawy na
Marsa. Dowiadują się od niego, że miał okazję takie właśnie jajka przyuważyć w
tajemniczej grocie na powierzchni czerwonej planety. Trop wiedzie na
podejrzaną plantację gdzieś w Kolumbii, gdzie owych jaj znajdują całe kopy…
Labels:
'80s horror,
Alien Contamination,
alienopodobny,
Cosmo Kramer,
Hans Kloss,
Ian McCulloch,
Marino Masé,
Obcy,
pojebane jak włoski horror,
Ridley Scott,
Seinfeld
piątek, 17 października 2014
15 października. Cheeseburger + pizza.
Przełom lat 70. i 80. był dla włoskiego kina okresem absolutnej
cudowności. Rozumiem przez to absurdalność i obrzydlistwo, bo jak inaczej określić
wszystkie na wpół (albo i całkiem) obłąkane horrory, którymi podówczas raczyli
widzów ci popierdoleni makaroniarze? Pisałem już tutaj, że "włoski horror
= pojebanie" i chyba każdy się ze mną zgodzi. Niezależnie od tego, czy
mowa o włoskich filmach o zombie, czy o włoskich filmach o kanibalach,
szaleństwo spływało wtedy z Włoch na ekrany kin i telewizorów całego świata,
przynosząc niemałe zyski. Umberto Lenzi, Lucio Fulci, Ruggero Deodato i ich
liczni naśladowcy nie narzekali na brak propozycji. Wiadomo jednak, że takie
sycące smakołyki gore mogą się w
końcu przejeść, cóż więc było robić – Marino Girolami postanowił zrobić ludziom
wyjątkowo dobrze i w przedostatniej chwili upichcić danie połączone z obu
fenomenalnie popularnych tematów, kręcąc Zombi Holocaust (1980). (Znany też jako Doctor
Butcher, Medical Deviate i pod
57 innymi tytułami.)czwartek, 16 października 2014
14 października. "New York is an ugly city."
Nowy Jork nie ma dobrej
opinii u filmowców. Zwłaszcza wśród reżyserów exploitation i horrorów, a już szczególnie jeśli chodzi o ich
hybrydę. Smród, syf, cynizm i beznadzieja cuchnącymi zgnilizną falami wylewają
się z ekranu w trakcie oglądania takich filmów jak Basket Case, Brain Damage, Street Trash, Maniac Cop czy Maniac. Do życia w tym
bezecnym mieście chyba nie można podejść bez wisielczego poczucia humoru i pewnie
dlatego prawie wszystkie wymienione filmy są połączeniem grozy z komedią. Nie inaczej jest w
przypadku Slime City (1988) Grega
Lambersona.
Student wprowadza się
do taniego mieszkania w odrapanej kamienicy. Alex musi się odnaleźć pośród
specyficznej menażerii: jego sąsiadami stają się ekscentryczna babcia,
poeta-dziwak, tajemnicza dziewczyna w czerni i kilku innych cudacznych
wykolejeńców. Młody człowiek zostaje poczęstowany podejrzanym napojem,
niby-alkoholem pędzonym potajemnie w budynku, którym popija jakiś zielonkawy "himalajski
jogurt". Z początku opiera się częstszej konsumpcji obu substancji, szybko
jednak zauważa u siebie objawy uzależnienia. Nie wspominając już o tym, że zamienia
się w oślizłego stwora o morderczych skłonnościach, stanowiącego zagrożenie dla
wszystkich, włącznie z nim samym. A to wszystko jest jedynie częścią większego
spisku.
Labels:
'80s horror,
Basket Case,
Brain Damage,
exploitation,
Frank Henenlotter,
Greg Lamberson,
melt movies,
Nowy Jork,
Slime City,
Street Trash
13 października. Pierdzące zombie.
Nie jest żadną
tajemnicą, że ubóstwiam niskobudżetowe horrory z lat 80. Ich nasyconą kolorystykę,
częsty brak poszanowania logiki, praktyczne efekty specjalne i charakteryzację,
stopklatkową animacje, zamierzony (i nie zamierzony) czarny humor, nie
zapominając rzecz jasna o kiczu, wszechobecnym we fryzurach, strojach,
oświetleniu i wszystkim co tylko widać na ekranie. Owszem, czasem sobie
ponarzekam, że taki film nie wykorzystuje swojego potencjału, że jest w nim nie
dość nastroju, za mało efektownych i kreatywnych scen śmierci, albo że traktuje
siebie zbyt poważnie. Jednak żadnego z tych zarzutów nie da się postawić Upiorom (1986).
Zmotoryzowana grupa
znajomych (która to już z kolei?) po wyrzuceniu z przyjęcia błądzi w nocy po
lesie, a kolejny zakręt prowadzi ich do stojącego pośrodku cmentarza wielkiego
domostwa. Oczywiście, nie myśląc wiele, zaczynają zwiedzać budynek. Nie wiedzą,
że głównym mieszkańcem jest Kreon, prastary czarodziej, zamierzający złożyć ich
wszystkich w ofierze, aby w ten sposób wskrzesić swoją znajdującą się w stanie
półżycia narzeczoną. Bynajmniej nie mieszka samotnie: towarzystwa dotrzymują mu
wszelakiej maści straszydła. Rozpoczyna się długa pogoń po niekończących się
korytarzach i komnatach upiornego domiska…
Labels:
'80s horror,
Duchy,
Ghoulies,
Gremlins,
House on Haunted Hill,
Night of the Demons,
practical FX,
Spookies,
The Evil Dead,
Upiory,
Vincent Price,
Witchboard,
zombie
środa, 15 października 2014
12 października. Spojrzała dziewczyna w lustro i jej odbiło.
Podkochiwałem się w Charlie Spradling odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy
w filmie Władca lalek II. (Nieźle
jak na 11-latka!) Potem delektowałem się wdziękami gorącej brunetki jeszcze w Bad Channels i To Sleep With a Vampire, ale ominęła mnie większość jej kariery.
Umknęły mi nawet niektóre filmy klasy B z jej udziałem, wyprodukowane przez
Full Moon Entertainment (ciemnowłosa ślicznotka była wtedy nawet ich
rzeczniczką, co uważam za absolutnie genialny pomysł), ale w końcu je nadgonię.
A już dziś udało mi się nadrobić jeden film z Charlie. Żeby było ciekawiej, miałem
miłą niespodziankę: nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zagrała ważną
rolę drugoplanową w Mirror, Mirror (1990), dopóki nie pojawiła się na ekranie!
Niedawno owdowiała matka wyprowadza się z nastoletnią córką do nowego
miasta. Zajmują dom skrywający pewną tajemnicę: przed wielu laty mieszkająca
tam dziewczyna z nieznanych przyczyn zamordowała swoją siostrę. Jedynym
świadkiem zbrodni było ewidentnie nawiedzone lustro, które tam pozostaje.
Młodziutka Megan od razu czuje się przez nie dziwnie przyciągana. Ze względu na
swoją asocjalność i ekscentryczny wygląd, nastolatka nie przyjmuje się w
miejscowym liceum. Gdy podłość rówieśników staje się nie do zniesienia,
postanawia zasięgnąć pomocy demona zamieszkującego lustro i rozpoczyna krwawą
zemstę…
niedziela, 12 października 2014
11 października. Barra edinazzu.
Film Pojedynek na szosie z pewnością jest
bardziej znany niż opowiadanie Richarda Mathesona, ale niezależnie od tego ta
prosta historia doczekała się wielu naśladownictw. Moje ulubione to fenomenalny
Autostopowicz i Gry na drodze, ale ten koncept nie zawsze był wykorzystywany przez
filmowców o tak dużych artystycznych ambicjach. Po eksplozji popularności
slasherów widzowie doczekali się też bardziej młodzieżowych przeróbek klasyku
Spielberga. Jedną z nich jest nieprawdopodobnie niskobudżetowa Fatamorgana (1990).
Po raz kolejny muszę
napisać: grupka młodzieży w ramach wypoczynku postanawia wyjechać na malownicze
pustkowie. Są młodzi, piękni i beztroscy, a na miejsce urlopowania wybierają
coś nieco oryginalniejszego niż zwykle – pustynię. Nie zdają sobie sprawy, że
cały czas są obserwowani przez tajemniczego człowieka w czerni, pomykającego po
okolicy w czarnym pick-upie. Bynajmniej nie ma on dobrych zamiarów – inaczej po
co wybierałby ten kolor – i szybko przystępuje do swojej ulubionej zabawy. Jest
nią oczywiście zabijanie każdego człowieka jaki mu się na tej pustyni nawinie.
Labels:
Autostopowicz,
Bill Crain,
Brian Crain,
Burr Steers,
Elgaz,
Fatamorgana,
Gry na drodze,
Michael Crain,
Mirage,
Piątek 13-go,
Pojedynek na szosie,
slasher,
Steven Spielberg
piątek, 10 października 2014
10 października. Dowcipy o policjantach.
Zawsze zastanawiał mnie
dość spory wpływ cyklu Maniac Cop na
kino grozy i nie tylko. Bynajmniej nie mam nic przeciwko tej skądinąd niezłej
trylogii, ale ciekawe jest, że tak wielu ludzi zafascynowała. Już sam fakt
istnienia kilku części i planowanego remake'u
dużo mówi, a tym bardziej (mniej lub bardziej powierzchowne) nawiązania, takie
jak Samurai Cop czy Relentless, nie wspominając już o niemal
zupełnej imitacji, jaką jest omawiany dzisiaj Szalony glina (1989).
Grupka młodych, pięknych,
do obrzydzenia generycznych przyjaciół zatrzymuje się w luksusowej posiadłości
do wynajęcia, położonej gdzieś w głębi lasu. Tam czekają na nich slasheropędne rozrywki:
alkohol, cudzołóstwo, beztroska zabawa. Są mocno zaniepokojeni faktem, że
dozorca lokalu znikł po kilku chwilach rozmowy i więcej się nie pojawił. My
wiemy dobrze dlaczego: dostał siekierą w łeb od świrniętego gliniarza. Funkcjonariusz
Joe Vickers niedawno został oskarżony o nadużywanie przemocy, potem zniknął bez
wieści, a teraz kręci się po okolicy i wymierza (nie)sprawiedliwość każdemu,
kto jego zdaniem łamie prawo. A żeby było ciekawiej (albo głupiej i śmieszniej),
jest praktykującym satanistą.
9 października. Świnie szatana.
Clint Howard to
autentyczny creepy motherfucker. Małe
ciałko, wielki łeb, złowroga szczerba między siekaczami, a to wszystko jeszcze
zanim zacznie się uśmiechać. Przy tym całkiem dobry aktor, pod warunkiem, że
dostanie odpowiednio absurdalny i kiczowaty scenariusz, najlepiej z gatunku
horroru, do tego klasy B. Z pewnością okazał się nim Evilspeak (1981), w którym zagrał swoją pierwszą rolę główną.
Stanley Coopersmith
jest pomiatanym przez wszystkich kadetem w akademii wojskowej. Kiepsko gra w
piłkę nożną, nie ma przyjaciół, nie potrafi rozmawiać z dziewczynami, słowem:
jest ciamajdą. Taką trochę Carrie w spodniach. Wszystko ulega zmianie, gdy w
podziemiach akademijnego kościółka Stanley znajduje przypominającą Necronomicon
Ex-Mortis starą księgę, napisaną przez ojca Estebana, przed wiekami przepędzonego
z Hiszpanii za satanistyczne praktyki. Chłopak wykorzystuje komputer do
sporządzenia tłumaczenia i rozpoczyna przygotowania do rytuału, mającego na
celu wskrzeszenie wyklętego, którego pomoc przyda się w dokonaniu okrutnej
zemsty na prześladowcach.
czwartek, 9 października 2014
8 października. Drugi raz to samo.
Nie ma to jak nakręcić remake filmu już dwa lata po premierze.
Nie ma to jak obejrzeć obie wersje dzień po dniu. Nie ma to jak zobaczyć dwa
przeciętne horrory z rzędu.
Z tym remakiem to trochę przesadziłem: Sole Survivor (1983) niezupełnie jest
odświeżoną wersją filmu Hemmingsa, ani drugim podejściem do ekranizacji
powieści Herberta. Jest to po prostu kolejna historia o kimś, kto – cudem
uniknąwszy pewnej śmierci – zaczyna borykać się z natrętnymi umarłymi, a może i
nawet kostuchą we własnej osobie. Tym razem jest to Denise Watson, młoda
kobieta pracująca w telewizji, która jako jedyna wychodzi cało z katastrofy
lotniczej. Zamiast jednak cieszyć się swoim szczęściem, zaczyna borykać się z
"syndromem ocalałego" – dochodzi do wniosku, że nie zasłużyła na
przeżycie. Jej przekonanie zwiększa fakt, że wokół niej zaczynają kręcić się ni
to duchy, ni to zombie, i przyczyniać się do dziwnych śmierci przypadkowych
osób. A wścibski koroner twierdzi, że ostatnio trafiają mu się trupy z plamami
opadowymi wyłącznie w nogach. Zupełnie jakby ostatnio ludzie częściej umierali
na stojąco…
środa, 8 października 2014
7 października. Spoczywaj w pokoju, mistrzu.
Bardzo przygnębiła mnie
śmierć Jamesa Herberta, szczególnie że nawet nie wiedziałem, iż miał tak
poważne kłopoty ze zdrowiem. Czytałem jego powieści od, bagatela, 1990 roku,
kiedy to w Polsce wydano Jonasza. Wiele horrorów Herberta dało mi mnóstwo wspaniałej rozrywki, ale muszę przyznać, że poziom twórczości był nierówny. Ocalony (1981) jest ekranizacją jednej z tych przeciętnych książek.Samolot pasażerski rozbija się tuż po starcie, zabijając 300 pasażerów i całą załogę. A może jednak nie całą? Oto z płonących szczątków, ku osłupieniu świadków, wychodzi nietknięty człowiek.
Labels:
'80s horror,
Amber Horror,
David Hemmings,
James Herbert,
Jenny Agutter,
John Carpenter,
Ocalony,
Profondo Rosso,
Robert Powell,
The Survivor
wtorek, 7 października 2014
6 października. James Bond w krainie wagabundów.
Na początku lat
90. John McTiernan był u szczytu swojej kariery. Miał już za sobą takie szalenie popularne i kultowe filmy, jak Predator, Szklana pułapka i Polowanie na Czerwony Październik. Co prawda, za sprawą kilku
kolejnych filmów jego dobra passa już za chwilę miała się skończyć, ale póki co
nie miał się czym martwić. Zwłaszcza, jeśli pamiętać, że tak dużo udało mu się
osiągnąć od debiutu, niskobudżetowego horroru Nomads (1986).Do szpitala w Los Angeles trafia ciężko poharatany facet (w tej roli młodziutki Pierce Brosnan), wyrywający się pielęgniarzom i pieprzący jakieś niezrozumiałe bzdury po francusku. Gdy piękna pani doktor (Lesley-Anne Down) usiłuje się nim zająć, żabojad dostaje kompletnego amoku, rzuca się na nią… i z miejsca umiera.
niedziela, 5 października 2014
5 października. Maminsynek idzie do kina.
Znacie pewnie takie
porzekadło: "Przejebane jak w ruskim czołgu." Wymyśliłem kiedyś na własny
użytek nieco podobne: "Pojebane jak włoski horror." Wiadomo, gdy się obejrzy
choćby kilkadziesiąt filmów grozy z tego kraju, musi wystąpić wrażenie
unurzania w obłędzie. Kilka lat temu jednak przyszła mi do głowy następna
tombakowa myśl: "Jest tylko jedna rzecz bardziej pojebana niż włoski horror.
Hiszpański horror." Przekonałem się o tym znowu, oglądając film Udręka (1987) Bigasa Luny. (Big Ass
Luna? Dlaczego nie Big Ass Titties?)John Pressman, lekarz okulista w średnim wieku, mieszka ze swoją nadopiekuńczą matką w strasznym domostwie. Szybko dowiadujemy się, że mamuśka kontroluje go na wiele sposobów, a najważniejszym z nich jest telepatia. Kobieta wysyła synka na kolejne eskapady, na których maminsynek morduje niczego nie podejrzewających ludzi i wydłubuje im oczy, które potem dołącza do domowej kolekcji.
4 października. "Mówią o mnie Miś Uszatek..."
Padłem ofiarą fałszywej
reklamy. Plakat i slogan kanadyjskiego The Pit (1981) wyraźnie obiecują horror o
dzieciaku-mordercy, likwidującym ludzi na polecenie swojego pluszowego misia.
Tymczasem już sam tytuł jest bliżej prawdy: to film o dziurze w ziemi. Znów poczułem na karku zgniły, pachnący zupą gulaszową oddech Tibora Takácsa, ponieważ jego Wrota mają nieco podobny pomysł wyjściowy: tam chłopiec znajduje w ziemi za domem wielką jamę, z której wychodzą demony o złośliwie skrzywionych ryjach, natomiast tutaj mały Jamie odkrywa podobny otwór w skorupie ziemskiej w pobliskim lesie.
Jednak od
tego punktu fabuła idzie już
w zupełnie innym kierunku. Asocjalny dzieciak, psotny samotnik, zauważa w owej
dziurze grupkę kosmatych stworów (przypominających trochę naszego rodzimego
Wesołego Diabła, co w przypadku horroru nie jest dobrym skojarzeniem). Ponieważ
robi mu się ich żal, zaprzyjaźnia się z nimi i dokarmia. Gdy kończą mu się
skradzione pieniądze, za które kupował w pobliskim mięsnym krwiste wiktuały,
decyduje się na jedyny logiczny w horrorze kolejny krok: podstępnie zwabia do
lasu różne osoby, które mu podskoczyły i spycha do otworu… Sprawy komplikuje
fakt, że pod nieobecność rodziców smarkacz zakochuje się w pięknej opiekunce. A
oprócz tego często konwersuje ze swoim misiem, dającym coraz ciekawsze rady.
sobota, 4 października 2014
3 października. Medycyna w służbie śmierci.
Cóż za mało istotny
zbieg okoliczności: dopiero co wczoraj oglądałem film z aktorką z Kosiarza Umysłów, a dziś trafiło mi się poprzednie dzieło tego samego reżysera, Bretta
Leonarda, Trupi loch (1989). Wziąwszy pod uwagę
przyszłą twórczość – Kryjówka diabła,
Zabójcza perfekcja, albo Nieśmiertelny 5 (przyznać się, kto
czekał na ten film?) – facet jest zdecydowanym przeciwieństwem dobrego wina.
Każdy kolejny punkt w jego filmografii jest coraz gorszy. A wszystko zaczęło
się tak dobrze…W typowo filmowym (czyli kompletnie nierealistycznym) szpitalu psychiatrycznym przed laty miała miejsce cholernie kłopotliwa sytuacja: genialny chirurg zwariował i zaczął mordować pacjentów, by eksperymentować ze sztuką ożywiania zwłok. (Szczere i bezpretensjonalne wyznanie: "I've done life. Now I'm doing death!".) Jego przełożony dowiedział się o tym, znajdując w podziemiach szpitala (zgodnie z obietnicą zawartą w tytule, rozległych jak lochy) stertę trupów noszących znamiona nowatorskich eksperymentów. Zareagował jak każdy porządny obywatel na jego miejscu: wpakował świrusowi kulkę w łeb.
piątek, 3 października 2014
2 października. Pani z antykwariatu vs. facet bez twarzy.
Nie mam pojęcia jakim
cudem I, Madman (1989) omijał mnie przez ostatnie ćwierć wieku. Scenariusz napisał David Chaskin, spod pióra którego wyszedł
Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy’ego, moja ulubiona część tego cyklu, a także mało znana i ponoć w
niektórych kręgach kultowa Klątwa, baaardzo swobodnie oparta na Kolorze z przestworzy Lovecrafta. Reżyserem zaś był Tibor Takács, węgierski
niemal-mistrz grozy, który dał nam takie urocze niskobudżetowe horrory, jak Wrota 1 & 2. Natomiast
prześliczna Jenny Wright, występująca w roli głównej, znana jest z Blisko ciemności i
Kosiarza Umysłów. A jednak tak potwornie
długo zajęło mi położenie łap na tym dziełku – teraz mogę odetchnąć spokojnie.
Film okazał się prawdziwą perełką kina klasy B lat 80.czwartek, 2 października 2014
1 października. Zabójcze drzewa i gołe cycki.
Na pierwszy ogień
poszła mocno już zapomniana Opiekunka (1990),
chyba najlepiej znana jako "ten drugi horror Williama Friedkina". Naiwnie
jednak byłoby oczekiwać tutaj arcydzieła na miarę Egzorcysty. To kompletna bzdura – idiotyczna
fabuła, papierowe postacie, epatowanie niczym nieuzasadnionym okrucieństwem i
nagością. Mówiąc krótko: bardzo mi się podobała.Tajemnicza, nader urodziwa opiekunka wprowadza się do domu młodego małżeństwa, żeby zająć się ich kilkutygodniowym synkiem. Od samego początku wiemy, że jest ona potomkinią druidów, albo w ogóle jakąś nadprzyrodzoną istotą. Jak by nie było, główny cel jej istnienia to składanie niemowląt w ofierze wielkiemu, magicznemu drzewu. Teraz trzeba tylko czekać, aż rozkojarzeni rodzice wpadną na to, że seria krwawych zgonów wokół ich domu ma coś wspólnego z lubiącą paradować w negliżu nianią.
Labels:
Contamination .7,
killer trees,
Matthew Mungle,
Opiekunka,
Sam Raimi,
The Evil Dead,
The Exorcist,
The Guardian,
The Happening,
Treevenge,
Troll 2,
William Friedkin
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)















